niedziela, 11 maja 2014

Sezonowy problem spacerowy

No to mamy wiosnę w pełni. Drzewa się zielenią, kasztany kwitną, trawy bujnie obrodziły... Niestety, ta sielanka ma również swoją mniej radosną stronę. Gdy przychodzi weekend pojawia się problem, gdzie pójść z labiszonem na spacer.

Teoretycznie sytuację mamy komfortową, można rzec – nadmiar wyboru. W okolicy są dwa spore parki oraz skwerek. Praktyka jednak wygląda znacznie gorzej.

Park pierwszy jest naprawdę duży i pełno w nim ludzi. Rodziny z dziećmi, rowerzyści, rolkarze... Ogólnie więc trzeba uważać, żeby ktoś się o labiszona nie wywrócił. No i jeszcze „pan weźmie tego psa” tudzież „o, jaki ładny, daj pieskowi batonika córeczko”. To jednak da się przeżyć. Gorzej, że w parku znajduje się całkiem ładne oczko wodne oraz sztuczna rzeczka. Labomaniakom nie trzeba tłumaczyć, że w takiej sytuacji dla labka żadne ogrodzenie nie będzie przeszkodą przed kąpielą. A ja jakoś nie mam zaufania do czystości wody w miejskich akwenach. Zatem – odpada.

Drugi park jest nieco mniejszy, za to z pięknym starodrzewem. Też pełno ludzi i psów, ale spoko. Czyżby? A gdzie tam! W parku stoi muszla koncertowa i od wiosny praktycznie w każdy weekend odbywają się imprezy. Bywa z tym różnie – czasem kabarety, czasem koncerty, innym razem festyny z nieodzownym karaoke. Tłumy ludzi plus niesamowity hałas, a jakoś z Sagorem nie przepadamy za wrażeniami, że nam się mózg o czerep obija (wczoraj na poważnie rozważałem telefon na policję, że ktoś w parku męczy kota). Osobna historia to publiczność. Też bywa różnie – czasem przychodzą ludzie kulturalnie spędzić czas, innym znów razem park i okoliczne podwórka opanowują hordy bydła (przepraszam, ale pewnych zachowań inaczej się nie da określić, tudzież nie ma co próbować, bo nie będzie się nadawać do publikacji).

Zostaje skwerek. Niezbyt cichy, bo to dwie ruchliwe ulice a i z muszli w parku dobrze słychać imprezy. Ponieważ służby mundurowe omijają skwerek szerokim łukiem, więc panuje na nim istna wolna amerykanka. Od kilku tygodni jakaś ekipa np. regularnie ustawia grilla. Smród wyciskający łzy z oczu.

Inna sprawa to wieczorne „party” na skwerku. Policja i Straż Miejska się nie interesują, więc od piątku wieczorem życie towarzyskie na skwerku kwitnie. Nie mam nic przeciwko, ale czy nie można po sobie posprzątać? Sytuacja z ostatnich tygodni – przez dwa dni na skwerku aktywnie działały służby miejskie, sprzątały, kosiły trawkę itd. W piątek aż przyjemnie było przyjść z psem. A w sobotę spacerowiczów witał taki oto widoczek (po kliknięciu powinno się powiększyć):



i ten sam obrazek z innej perspektywy:



O potłuczonych butelkach i kapslach już nawet nie ma co wspominać.

Innymi słowy tylko jak pada deszcz w sezonie w sobotę i niedzielę nie ma problemów gdzie pójść z psem na spacer, żeby człowieka szlag nie trafił. W związku z tym postanowiłem sabotować weekendy – wiele lat temu kupiłem od jakiś „Apaczów” „magiczną” rurę do wywoływania deszczu. Wystarczy obrócić i będzie padać. W piątki od rana będę więc zaklinać deszcz.

Michał & Sagor
Fot.: Michał