sobota, 29 grudnia 2012

W czasie grypy psy się nie nudzą :)

Paranoja jakaś! Przed świętami co dzwoniłem do znajomych złożyć życzenia, to wciąż informacja, że chory / chora, ledwie zipie itd. W końcu dopadło i mnie wraz z Rodziną, przeto podejrzewam, że to jakiś internetowy / telekomunikacyjny wirus :P

Powoli wychodzimy na prostą, ale nie jest lekko. Labradorek wyrozumiale przyjął skrócenie spacerków. Na dworze albo wieje, albo leje, a ja nie mam ochoty zaziębić tego świństwa, które złapałem. Raz mi się udało – gardło mi tak spuchło, że nie mogłem przełknąć łyka herbaty ani nawet dopiąć koszuli. Wrogowi nie życzę. A przy okazji – ktoś wie może który to sadysta wymyślił na takie schorzenia (ostry stan zapalny gardła) antybiotyk w centymetrowej długości tabletkach? Bodaj go...

Spacerki, jako się rzekło, skrócone, ale wcale nie znaczy to, że labradorek ma obrastać tłuszczykiem leniąc się na kanapie. W domu też się można z nim wspaniale bawić. Oto prosty sposób, zapewne wielu Czytelnikom doskonale znany. Wykorzystuje naturalne skłonności labka do zabawy, tropienia i rzecz jasna – podjadania.

Obieramy jabłuszko, wycinamy pestki. Kroimy na plasterki. Labek siedzi przy stole i ślini się na potęgę, i podłogę też. Dajemy mu kawałek (przecież trzeba go czymś zatrzymać w kuchni zanim zamkniemy drzwi) a resztę ukrywamy w mieszkaniu tak, żeby pies nie wiedział, gdzie schowaliśmy. Można chować na różnej wysokości (byle nie za wysoko, bo cała szafka poleci), względnie pod poduszkami itd. Otwieramy drzwi i – szukaj! Dobrze go co jakiś czas zachęcać i chwalić. Przednia zabawa. Ubocznym skutkiem jest to, że pies po pewnym czasie bezbłędnie wystawi wam każdego przechodnia, mającego przy sobie jabłko :D

Zabawa ma zresztą więcej wersji (i pewnie nie wszystkie znam) – możemy zamiast jabłuszka (które zostanie niechybnie zjedzone) chować laskę wanilii. Pies musi ją obwąchać i następnie znaleźć. Ważne, żeby to był wystarczająco intensywny zapach. Rzecz jasna po znalezieniu – nagroda.

Inna opcja to wersja „gry w trzy karty”. Chowamy smakołyk pod np. kubeczek po jogurcie. Psu dajemy powąchać dłoń, na której został zapach smakołyku i każemy szukać. Zaczyna się od jednego kubeczka, ale potem można dostawiać kolejne, aż do etapu odchudzania :)

Życzymy miłej zabawy,

Michał & Sagor
Brak fot.: Michał

piątek, 28 grudnia 2012

Urojenia

Wygodnie wyciągnięty na kanapie labradorek rozkosznie pochrapywał podczas gdy ja rozmawiałem przez internet z Agnieszką. Szczegółowo poruszaliśmy tematy ogólne, ogólnie zahaczając o szczegóły, gdy wtem z głośników rozległy się dźwięki, których emiterem żadną miarą nie mogła być Agnieszka :-)

Rozpoznałem odgłosy bez trudu – to dwie jej labradorki postanowiły przyłączyć się do dyskusji prezentując całą bogatą skalę labradorskich pomrukiwań we wszystkich tonacjach, kombinacjach i wariacjach. Sagorowi też się zdarzają takie przemowy do człowieków, więc nie było żadnych wątpliwości.

Agnieszka przeprosiła na chwilę i zaczęła swym pupilkom perswadować, że nie ma powodu i ogólnie jest noc, a ona rozmawia. Po pewnym czasie albo suniom się wyczerpał repertuar, albo też trafiły im do przekonania argumenty Agnieszki, więc mogliśmy wrócić do przerwanej konwersacji.

  • No widzisz, cały czas ostatnio tak mam – zaczęła Agnieszka – jednej się uroiło, że będzie mieć szczeniaki, a drugiej... sama już nie wiem.
  • Może, że zostanie ciocią? - uprzejmie podpowiedziałem.

Michał & Sagor
Fot.: prawdopodobnie Michał (Sagor z rodzeństwem)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Najserdeczniejsze życzenia

W tym jakże szczególnym dniu chcemy złożyć życzenia bezdomniaczkom i adaptusiom znalezienia kochających człowieków, ciepłego domu, zawsze pełnych brzuszków i dużo zdrowia. Tym psom, której mają swoje domy i swoich osobistych człowieków – dużo zdrowia, zabawy i radości. Odwiedzającym nasze strony – aby zawsze opuszczali je uśmiechnięci i zadowoleni.

Szczególnie gorące życzenia kierujmy do tych wszystkich wspaniałych ludzi zaangażowanych w prowadzenie Domów Tymczasowych oraz poszukiwanie nowych opiekunów dla adaptusiów, jak również do tych, którzy przygarniają pod swój dach zwierzęta w potrzebie.

Osobne życzenia składamy wszystkim blogerom i osobom zaangażowanym w prowadzenie stron poświęconych zwierzętom.

Wszystkim wymienionym i niewymienionym, tym, którzy to przeczytają i tym, którzy tego nie przeczytają życzymy zdrowia i wszelkiej pomyślności oraz spokojnych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia.

Pozdrawiamy serdecznie
Michał & Sagor

Fot.: internet (Sagor się nie dał przebrać)

sobota, 22 grudnia 2012

Gryzak wieczorową porą

Myjecie swoim psom zęby? Ja nie, jakoś nie widzę siebie i Sagora ze szczoteczką w psim pysku i płukaniem przy użyciu prysznica. Ale w końcu nikt chyba nie chciałby mieć psa z próchnicą. Pierwsza sprawa – ograniczyć dostęp do cukru. Labradorek cukier otrzymuje wyłącznie w postaci naturalnej – jabłka, marchewki, gruszki, które dodatkowo czyszczą psie zęby. Żadnych landrynek, drażetek, czekolady, ciasta itp., choć, jak w pewnym dowcipie o Radiu Erewań – próby trwają :-)

Inna rzecz, że przesada z owocami może się skończyć rozwolnieniem, a człowiek jednak czasami potrzebuje się wyspać. Na szczęście sklepy oferują szeroką gamę gryzaków, które mają pomóc w utrzymaniu psiego uzębienia w zdrowiu. A ponieważ, jak wiadomo, labradory składają się z głowy, żołądka (i ogona) oraz olbrzymiej skłonności do zabawy – więc można połączyć przyjemne z pożytecznym.

Sagor raz dziennie (na ogół – czasem potrzebne jest przekupstwo bądź ekstra nagroda) otrzymuje takowego gryzaka. Dzieje się to z reguły wieczorową porą, tak koło 23 – ej.

Można zwyczajnie dać psu gryzaka. Ale można też zamienić wieczorne łasowanie w zabawę. Ponieważ o godzinie gryzakowej labradorek z reguły śpi twardo rozkosznie pochrapując, więc przynoszony do pokoju gryzak często nie jest przez niego rejestrowany. Wtedy wystarczy go schować i obudzić labradorka znaczącym niuchaniem, potem komenda „szukaj!” - i uwaga na doniczki ;-) Ogon merda jak szalony, nos pracuje.

Jeszcze ciekawiej jest, gdy w pomieszczeniu przebywa kilkoro człowieków. Wtedy można utrudnić i przeciągnąć zabawę – człowieki przekazują sobie gryzaka tak, alby labradorek nie widział i w procesie lokalizacji smakołyku mógł polegać wyłącznie na swoim węchu. Przednia zabawa, a jaka duma z upolowania gryzaka :-D

Michał & Sagor

Fot.: Michał

czwartek, 20 grudnia 2012

Ognisty raut labradorka

Rzeka leniwie płynęła meandrami wśród pól i lasów. Nad brzegami jej czystych wód z czasem zaczęły wyrastać wioski, a także osiedla domków letniskowych. W tym miejscu dodatkowym atutem był szeroki i płytki bród, gdzie dziatwa mogła się bezpiecznie pluskać, a labradorek i inne psiaki taplać częściej brodząc, niż pływając.

We wspomnianym osiedlu domków letniskowych dwie działki należą do dwu moich cioć – Marii i Hani. Gdy okazało się, że wbrew obawom Sagor nie jest czworonożnym huraganem, ciocia Maria chętnie udostępniała nam klucze do „domku dla gości”, zresztą niewiele różniącego się od jej „rezydencji”.

Po drugiej stronie drogi znajdowała się rezydencja (tym razem bez ironii) cioci Hani, która jest nieco pretensjonalna, co mnie akurat pobudza do żartów. Oprócz tego – ciocia Hania ma czułe serce dla psów. Pewnego razu podczas pobytu w górach za „flaszkę” odkupiła pięknego, białego psa łańcuchowego. Ponieważ ciocia Hania, podobnie jak ja, ma skłonności do rozpieszczania psów, więc założenie, że dorosłego, podwórzowego burka uda się przerobić na salonowego przytulaska w tym wypadku było, delikatnie rzecz ujmując, karkołomne. I tak też się stało – większy od Sagora Bruno bardzo pokochał swoich nowych człowieków. Wpadających w odwiedziny gości traktował jak intruzów, a nieprzyzwyczajony do spacerów na smyczy zmieniał się w sapiący parowóz holujący uczepionego smyczy człowieka.

Tak dalej być nie będzie!, postanowiła w końcu ciocia. W miejscowości Ł., położonej niedaleko owego osiedla, znalazła człowieka, który w przeszłości miał szkolić psy policyjne. Bruno został wysłany na resocjalizację, ja zaś śmiałem się, że potem ciocia również będzie musiała przejść odpowiednie szkolenie.

Pewnego popołudnia zajmowaliśmy się tym, czym na ogół zajmują ludzie na działce – pielęgnowaniem roślin, opalaniem, grą w piłkę z labradorkiem (to ja) tudzież plotkowaniem. Ogólnie – sielanka. Aż tu woła nas ciocia Hania i oznajmia, co następuje:

  • Jedziemy do Ł. po psa i zapraszamy na ognisko!

Moja uwaga, że my psów nie jadamy u cioci Hani wywołała krótkotrwałą konsternację, zaś u pozostałych obecnych wybuch śmiechu.

Przygotowania do ogniska toczyły się pełną parą. Labradorek, ciekaw każdego zamieszania, był wszędzie i nadzorował wszystko, ze szczególnym uwzględnieniem zbierania patyków. Ognisko odbyć się miało na pustej działce. Ponieważ jednak Bruno mimo odbycia stosownego przeszkolenia nadal zdradzał silną nieufność wobec otoczenia, ze szczególnym uwzględnieniem Sagora, ognisko miał obserwować zza płotu.

W pewnym momencie ciocia Hania przyniosła integralną część udanego ogniska – koszyk z wiktuałami. Zamiast jednak postawić koszyk na specjalnie w tym celu przyniesionym składanym stoliku – postawiła go na ziemi. Nadzorujący wszystko labradorek rzecz jasna koszykowi nie przepuścił. Spokojnie podszedł, wsadził nos do środka, wyjął sobie dwie kiełbaski (a mógł wszystkie) i nie spiesząc się ruszył w swoją stronę w celu dokonania spokojnej weryfikacji walorów smakowych i odżywczych mięska.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

środa, 19 grudnia 2012

Ups, pomyłka

Nie wiem, czy wszyscy labomaniacy tak mają, ale ja zawsze, gdy widzę labradora, uśmiecham się i – gdy sytuacja pozwoli – głaszczę skwapliwie podstawiany łepek. Być może jest to projekcja emocji, jakimi obdarzam swojego domowego celebrytana :-) Inna rzecz, że na skutek popularności rasy zdarzają się labradory agresywne w stosunku do otoczenia. Pseudohodowle, psia mać!

Pewnego dnia wyszedłem do osiedlowego sklepu po jakieś zakupy. Ponieważ labradorek nie lubi promocji a ja nigdy nie zostawiam go pod sklepem (spacer jest dla psa!), więc został w domu.

Na ulicy zobaczyłem „biszkopcika”, którego brzuch prawie szorował po chodniku. Ponieważ nos mam zawieszony znacznie wyżej, niż psi ogon i nie mam zwyczaju lustrować podwozia napotkanym psom (a tym bardziej pakować tam nosa), więc pełen dobrych intencji uśmiechnąłem się. Właściciel też się uśmiechnął, zaś ociężale człapiący labek zdobył się na przyjazne merdnięcie ogonem. Co może pójść nie tak?

Gdy się zrównaliśmy, pogłaskałem psi łepek i zapytałem „smyczowego”:

  • Kiedy będą szczeniaczki?

W tym momencie w oczach człowieka pojawił się nieprzyjazny błysk, a otwór gębowy wychrypiał:

  • To jest pies!

No cóż, utuczenie labka jest na ogół sprawą prostą jak konstrukcja cepa. Piszę na ogół, gdyż autentyczny krewniak Sagora jest... niejadkiem. Ale sądzę, że to wyjątek.

Owego zapasionego labka wraz ze „smyczowym” dość często widuję. Nie wiem, czy na skutek mojej pomyłki, czy też może trafił na weterynarza, który go solidnie opiep.... za doprowadzenie psa do takiego stanu, ale biszkopcik wyraźnie stracił na wadze. Niestety, parafrazując fraszkę Boy – Żeleńskiego, chociaż psina schudła, pozostał zarys pudła. I nadal ma widoczną nadwagę. Być może ma też problemy ze stawami, bo człapie ociężale i zawsze ze zrezygnowanie opuszczonym łbem i ogonem.

Właściciel na wszelki wypadek omija mnie szerokim łukiem, obdarzając jednoznacznie nieprzychylnym spojrzeniem.

Michał & Sagor
Fot.: internet

niedziela, 16 grudnia 2012

Zimowa historia

Uff..., za oknem zima. Śnieg, mróz, odwilż, lód... U labradorka zbiegło się to z tropieniem „pachnącej” suczki, a wtedy – nie ma zmiłuj :P A że w Bardzo Dużym Mieście, gdzie mieści się Kwatera Główna Labradorka obowiązuje zasada z filmu „Brunet wieczorową porą”, w myśl której nie ma sensu odśnieżać (chodników zwłaszcza), bo na wiosnę i tak się stopi i spłynie kanalizacją, więc mam przypływ adrenaliny gwarantowany :)

Mniejsza z tym. Za każdym razem, gdy śnieg okrywa ziemię zaskakując służby miejskie, powraca wspomnienie sprzed lat.

Śnieg padał i padał, i napadało go całkiem sporo. Przechodnie pogodnie brnęli przez zaspy; dziatwa, w zależności od wieku i spożycia, zjeżdżała na sankach lub zadkach, a w zależności od temperamentu toczyła bitwy na śnieżki, wedle fantazji obrzucając siebie nawzajem lub przejeżdżające samochody (których kierowcy wprawiali się w poślizgach niekoniecznie kontrolowanych), względnie zalepiała śniegiem domofony. Niektórzy lepili bałwany na obraz i podobieństwo swoje, nie zawsze marchewki używając w charakterze imitacji nosa :D Chwalipięty :P

Wieczorową porą przed Kwaterą Główną Labradorka zaczęło powstawać Dzieło. Przy pomocy wiaderka, łopatki i rąk własnych pewien Pan wraz ze swą latoroślą rozpoczął pracę nad śnieżną rzeźbą. Do dziś zresztą wśród sąsiadów toczy się dyskusja, czy w następstwie owej pracy powstał zimowy pomnik psa, czy kota? Sądząc po reakcji labradorka ewidentnie był to pies. A było tak:

Wyszliśmy z labradorkiem na wieczorny spacer. A tu przed sąsiednią klatką – niespodzianka. Białe, uszaste, ogoniaste „coś” przywarowało. Labradorek – pełna konsternacja. Najpierw popiskiwania, potem poszczekiwania – bez efektu. W końcu, na sztywnych łapkach, podszedł do niereagującego na jego anonse „cosia” w celu powąchania tam, gdzie trzeba. Ostrożnie zaczął obwąchiwać, i gdy w rezultacie doszedł do wniosku, że potencjalny kompan zabaw jest skończonym bałwanem, ceremoniał się skończył, a Sagor nonszalancko zadarł zadnią łapkę.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

środa, 5 grudnia 2012

Zanim weźmiesz psa lub inne zwierzę

Niedawno w internecie trafiłem na rysunek, który zastosowałem jako ilustrację do niniejszego wpisu. Przyznam szczerze, że czuję się trochę nieswojo pisząc o sprawach, które dla każdego powinny być oczywiste. Z drugiej jednak strony ilość informacji o porzuconych psach, szukających domu jest doprawdy przytłaczająca. Może więc, zgodnie ze słowami Ani prowadzącej blog dogulcowo.pl potrzebna jest akcja uświadamiająca, że pies, jak również każde inne zwierzę, to nie zabawka? Tym bardziej, że idą święta, a szczeniaczki z kokardkami tak uroczo komponują się z choinką w atmosferze spokoju i radości...

Pies w domu to rzecz jasna ogrom szczęścia i radości. Ale przede wszystkim – pies to odpowiedzialność! I nie chodzi tutaj bynajmniej o ponoszenie przez opiekuna / przewodnika / właściciela (niepotrzebne skreślić) odpowiedzialności prawnej za wszelkie poczynione przez psa szkody. To zwykłe, codzienne obowiązki i parę kwestii, o których trzeba pamiętać. Dla ułatwienia – wyliczam w punktach.

  1. Psa trzeba nakarmić i napoić. Sam się nie obsłuży, względnie obsłuży się w sposób, który może nie budzić zachwytu reszty domowników. Pies musi też mieć swoje miejsce w domu, taki azyl, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzać.
  2. Niezwykle istotne jest to co i w jakich ilościach je nasz pupil. Niewłaściwe odżywianie może skutkować naprawdę poważnymi kłopotami ze zdrowiem.
  3. Psa trzeba wyprowadzić na spacer. I to nie raz dziennie. Nie ma marudzenia, że brzydka pogoda, boli główka, w telewizji ciekawy program, egzamin / klasówka / sprawdzian / w pracy terminy gonią. Warto też pamiętać, że psy mają zwyczaj czasem chorować i nierzadko trzeba z nimi wychodzić dosłownie co chwilę!
  4. Pies będzie się zachowywać dokładnie tak, jak go tego nauczymy. Moi byli sąsiedzi sprawili sobie kiedyś jamniczka. Był uroczy i sympatyczny. Gdy pierwsze zachwyty minęły, piesek zostawał w domu sam nieraz na cały dzień. To jeszcze pół biedy – gorzej, że wtedy siadał pod drzwiami, wył, szczekał i ujadał! Słychać go było w całym bloku. Ponieważ szykowałem się wtedy do matury, więc łatwo sobie można wyobrazić jakie mordercze instynkty wobec psa i właścicieli się we mnie rodziły. Nadto ów jamnik był wyjątkowo agresywny, również do ludzi, „a przecież taki mały piesek nie będzie chodzić w kagańcu”.
  5. Gdy pies się nudzi, zaczyna rozrabiać i może narobić szkód. Trzeba się z tym liczyć i pamiętać, że każdy pies potrzebuje uwagi opiekunów oraz zabawy.
  6. Psy czasem chorują – wspominałem o tym. Wiąże się to z koniecznością wizyt u weterynarza oraz kupowaniem leków, czyli dodatkowymi kosztami, często sporymi. Na szczęście psy stosunkowo chętnie (w odróżnieniu od np. kotów) przyjmują tabletki – najprostszy patent: posmaruj tabletkę masełkiem i zawołaj psa; uwaga na palce :-)
  7. Nie wszystkie napotkane na spacerze psy będą przyjazne i skore do zabawy. Ludzie również bywają różni – do dziś pamiętam pewną „panią” - Sagor biegał sobie luzem, ona szła parkową alejką; labradorek przystanął, spojrzał na nią i... zaczął merdać ogonem. „Dama” podniosła wrzask, żeby wezwać Straż Miejską bo pies ją zaatakował.
  8. Niektórzy ludzie „dokarmiają” ptaszki i kotki wyrzucając resztki jedzenia gdzie popadnie, nader często za okno. Jeśli nasz piesek zje taki „owoc dobrego serca”, często nadpsuty – biegunka murowana.
  9. Pewna część społeczeństwa ma kłopoty z rozróżnieniem pomiędzy śmietnikiem a trawnikiem. Wiąże się z tym niezrozumiałym dla mnie fenomen – pełna butelka jasnego pełnego / wody ognistej / turboptysia jest wyraźnie lżejsza od pustej. Przecież gdyby było inaczej, to co za problem wyrzucić ją do kosza miast tłuc na chodniku stwarzając zagrożenie dla psich łap?
  10. Mieszkanie w mieście ma swoje plusy i minusy. Często trudno znaleźć miejsce do spacerów z psem. Warto też pamiętać, że zagrożeniem dla psich łap jest nie tylko sól, wysypywana zimą, ale również wszelkie świństwa wyciekające z samochodów.
  11. Psy dzielą się na dwie płcie. Suczki co jakiś czas mają okres godowy i wtedy trzeba je starannie pilnować. O tym, jak silny jest nasz pies przekonamy się, gdy trafi na taką „pachnącą” suczkę lub jej trop. W dużych miastach jest to praktycznie stan permanentny.
  12. Czasem chcemy / musimy wyjechać na dłużej. Co wtedy z psem? Bo trzeba pamiętać, że nie wszędzie psy będą mile widziane, a przecież trzeba też jakoś dojechać – jeśli z braku samochodu korzystamy z transportu publicznego, możemy się spotkać z kłopotami.

Pisząc powyższy tekst nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do przyjęcia pod swój dach psa bądź innego zwierzaka. Apeluję jednak o dogłębne przemyślenie sprawy i elementarną odpowiedzialność. Zwierzęta oddają nam swoje serce bez reszty i bezwarunkowo. Odpłacanie im porzuceniem bo: się znudziły / brak czasu / nie można ich zabrać na wakacje – to zwykłe draństwo.

Michał & Sagor