poniedziałek, 28 stycznia 2013

Odjazdowy chodnik

Ilość sposobów na jakie potrafi przeciągać się labradorek jest doprawdy zdumiewająca. I na leżąco, i na stojąco, włażąc bądź złażąc z tapczanu czy fotela... Jeden z sposobów wygląda następująco: przednie łapki proste, pyszczek wyciągnięty do góry, tylne łapki wyprostowane i mocno wyciągnięte do tyłu. Przy czym labradorek przebiera tylnymi łapkami, jakby gdzieś szedł, choć pozostaje w miejscu.

Wszystko w porządku dopóki labradorek stoi na dywanie, na którym się tak przeciąga. Tym razem jednak sytuacja wyglądała nieco inaczej. Przód labradorka opierał się na chodniku leżącym w przedpokoju, tył zaś na małym chodniczku położonym pod drzwiami do pokoju. Trzeba tutaj zaznaczyć, że drzwi były szeroko otwarte. Gdy labradorek zaczął się przeciągać i przebierać tylnymi łapkami chodniczek zaczął odjeżdżać. I czym szybciej Sagor przebierał łapkami, tym szybciej chodniczek odjeżdżał.

Koszmar! Na szczęście psu udało się opanować sytuację zwycięsko kończąc bój z siłą tarcia (a raczej jego braku) oraz uniknąć skutków prawa powszechnego ciążenia, czyli mówiąc po ludzku – wywrócić się.

Z miny jaką miał wyszedłszy zwycięsko z tego boju wnioskuję jednak, że uznał sytuację za głupi kawał a przeciąganie bynajmniej nie sprawiło mu tyle przyjemności, co zazwyczaj.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

czwartek, 24 stycznia 2013

Dzieci

W stosunku do dzieci labradorek wyznaje zreformowaną zasadę inżyniera Mamonia z „Rejsu”. Lubi te dzieci, które zna. Gdy spotyka Asię, Marysię czy Gabriela grzecznie się wita, a jeśli są w wózeczku – troskliwie zagląda do środka czy wszystko w porządku. Po prawdzie to potem zagląda też do koszyczka by sprawdzić, czy nie ma czegoś smacznego, czym mógłby się podzielić.

Do dzieci których nie zna jest obojętny (chyba, że mają piłkę). Jest to całkiem logiczne – jak może lubić lub nie dzieci, których nie zna?

I całe szczęście. Niedaleko budynku, gdzie mieści się Kwatera Główna Labradorka znajduje się szkoła podstawowa, więc często w trakcie spacerów spotykamy dzieci. Dzieciaki, jak wszędzie, są różne. Bardzo często się zdarza, że Sagor wzbudza zainteresowanie i zachwyty, co skutkuje przerwą w spacerze. W takim wypadku kontakty przebiegają schematycznie: jaki śliczny, można pogłaskać?; a jak się wabi, ile ma lat? plus jakaś rozmowa. Z uznaniem muszę zauważyć, że większość dzieci najpierw pyta a potem głaszcze. Chociaż ostatnio grupa chłopców (na oko 5-6 klasa) zatarasowała chodnik, którym szliśmy. Labradorek wzbudził zachwyt, a jeden z chłopaków bez pytania ruszył w jego kierunku chcąc pogłaskać psa, przy czym wydawał bardzo wysokie dźwięki. Na taki brak szacunku labradorek krótko warknął... Chodnik momentalnie opustoszał.

Mniejsza z tym. Z kontaktów labradorsko – dziecięcych w pamięci utkwiły mi dwie sytuacje.

Łasy na wszelkie pieszczoty Sagor spotkał grupę dzieci. Początek wyglądał jak zwykle. Dzieciaki głaskały labradorka, który na przemian oddawał się przyjemnościom i swym psim sprawom. W pewnym momencie jeden z chłopców zaczął przesadzać w pragnieniu wzbudzenia psiego zainteresowania. Mówiąc po ludzku – zaczął zwyczajnie męczyć psa.

Choć labradorek zachowywał stoicki spokój, ja zacząłem kombinować jak by się tu ulotnić po angielsku. Chyba panowanie nad mimiką niezbyt mi wychodziło, bo w pewnym momencie poczułem nieśmiałe szarpanie za rękaw. Inny chłopiec ściszonym głosem powiedział wskazując wzrokiem namolnego kolegę: Niech się Pan nim nie przejmuje, on jest głupi. Ma ADHD! Z trudem powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem.

Innym razem dzieciaki opowiedziały mi ciekawą historię. Ich koleżanka zgodziła się czasowo zaopiekować pieskiem. Piesek miał charakterystyczne umaszczenie: był szaro – popielaty. Z jednym wyjątkiem – wokół zadka miał brązową łatkę.

Po spacerze dziewczynka doszła do wniosku, że piesek ma brudne futerko przy tyłku, więc postanowiła je wyczyścić. W tym celu wzięła wybielacz Ace...

Michał & Sagor

Fot.: Michał (Sagor na śniegu jakiś czas temu)

niedziela, 20 stycznia 2013

Nie tylko pies...

Wieczorny spacer. Z daleka dostrzegam charakterystyczną sylwetkę, biorę Sagora na smycz. To golden retriver. Jest już stary, w dodatku chory – widać, że ma kłopoty z łapami. Powoli wlecze się na spacerach przy cierpliwie czekających opiekunach.

Sagor, mimo że to był już jego siódmy „sylwester”, wciąż jest żywiołowym, energicznym psiakiem i choć pysk mu siwieje – wciąż uwielbia zabawę. Boję się, że niechcący może zrobić krzywdę seniorkowi. Gdy się mijamy zupełnie sporadycznie zaczyna się rozmowa. O psach, rzecz jasna. Golden powoli podchodzi do labradorka, obwąchuje go. Sagor zachowuje się wyjątkowo spokojnie, jakby wiedział, że piesek nie ma siły się z nim bawić. Jestem z niego dumny.

Rozmowa siłą rzeczy schodzi na stan zdrowia seniorka. Dowiaduję się, że miesięczny koszt lekarstw oscyluje w okolicach 400 zł! To przecież członek rodziny – wyjaśnia opiekun. Rozchodzimy się.

W pamięci pojawiają się obrazy psów. Kaj, wielki, silny wilczur Sąsiada. Zachorował. Marniał w oczach. Coś ściskało mi serce gdy widziałem, jak Sąsiad nosił w kocyku chorego Kaja by zawieźć go na kolejną wizytę u weterynarza. Aż wreszcie przyszła chwila rozstania...

Miraż. Wspaniały, nieodżałowany Miraż. Ciężko chorował. Zaczęło się niewinnie, potem było coraz gorzej. Kolejne operacje, kolejne terapie. Ciało Miraża pokryły guzy wypełnione krwią i ropą. Sagor na spacerach podbiegał do chorego przyjaciela i delikatnie lizał mu pysk, jakby go pocieszał...

Koszmarny dzień, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Labradorek szalał na działce, ale gdy zaszło słoneczko i przyszła pora powrotu do Kwatery Głównej zrobił się jakiś osowiały i powolny. Potem nie mógł dojść do domu – co chwila siadał i piszczał z bólu. Diagnoza zabrzmiała jak wyrok – borelioza. Walka o jego zdrowie trwała ponad rok. Wygraliśmy, wciąż jest z nami.

I wiele innych, których cierpienie poznałem poprzez internet. Czarny, Bubu, Vivienne...

Przeraża mnie, jak łatwo niektórym przychodzą słowa: to tylko pies, trzeba go uśpić, żeby się nie męczył. Dla mnie, podobnie jak wielu ludzi to nie tylko pies – to nasz przyjaciel, członek rodziny. Nie skreślajmy ich tylko dlatego, ze są stare i chore.

Michał & Sagor

piątek, 18 stycznia 2013

Kotki dwa

Na wstępie chciałbym uspokoić Czytelników – choć tytuł kojarzy się ze znaną kołysanką, to nie będę śpiewać. Tortury są wszak prawnie zakazane :D

A mówiąc, czy też raczej pisząc, poważnie. Parę razy w zamieszczanych tutaj tekstach pojawiały się koty. Dwukrotnie był Bardzo Groźny Kot (wygrzewa się na zdjęciu obok), pojawiła się też bardziej przyjazna kotka Whiskey. Doszedłem więc do wniosku, że warto nieco szerzej omówić relacje labradorka z kotami.

Otóż trzeba Wam wiedzieć, że labradorek nie ma jakiegoś jednolitego stosunku do kotów. Jedne goni, inne ignoruje, jeszcze inne zaprasza do zabawy. Od czego to zależy – pojęcia nie mam. I prawdę powiedziawszy nie mam zamiaru dochodzić. Po prostu – już tak jest. Wszelako nie mogę sobie odmówić przyjemności podzielenia się dwoma historiami ilustrującymi relacje labradorsko – kocie.

Pierwsza z nich przenosi nas w lata szczenięce labradorka, czyli późną jesień 2006 r. Spacerki nie należały wtedy do szczególnie przyjemnych głównie za sprawą pogody – temperatura w okolicach zera, ciągły deszcz i wiatr, no i nieodzowne w takich okazjach błoto.

Wracając z porannego spaceru labradorek podbiegł do elewacji budynku. W tym miejscu znajdowało się okno suszarni, znacznie większe niż okienka piwniczne. A że było większe, więc przy oknie była studzienka, od góry nakrywana kratą. I do takiej właśnie studzienki podbiegł Sagor i zaczął popiskiwać. Będąc „zielonym” opiekunem pomyślałem, że znalazł jakiegoś „smroda” i nad nim śpiewa, więc poszliśmy do domu.

W trakcie południowego spaceru sytuacja się powtórzyła, podobnie w trakcie wieczornego. Tym razem postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. Okazało się, że buszujący w piwnicy kot wyszedł do owej studzienki, a ktoś „uprzejmy” zamknął za nim okno. Krata u góry uniemożliwiała mu wydostanie się z pułapki. Siedziała taka zmoknięta, zziębnięta bida z nędzą, a labradorek użalał się nad jej losem. Cóż było robić – podniosłem kratę uwalniając kota z pułapki. Sagor stał spokojnie, kot wyskoczył na wolność, spojrzał na psa i spokojnie pomaszerował w swoją stronę.

Śmiem twierdzić, że Sagor uratował temu kotu życie – jeszcze kilka dni i z mruczkiem byłoby kiepsko. Swoją drogą warto nadmienić, że gdy spotykaliśmy owego kota podczas spacerów, Sagor przyjaźnie kiwał ogonem w jego stronę i nawet nie próbował gonić kota, który zresztą wcale nie okazywał strachu spokojnie przyglądając się psu.

Innym razem labradorek zaczął dawać jednoznaczne sygnały, że pilnie potrzebuje wyjść za potrzebą. Lato w pełni, więc szybko wyszliśmy. Nieskoszona trawa miała dobrze ponad pół metra wysokości. Labradorek wyskoczył z klatki schodowej i pędem ruszył w trawkę w poszukiwaniu miejsca odpowiedniego dla załatwienia swych żywotnych potrzeb. Nagle – stanął jak wryty. W trawie wygrzewał się kot, który nie zauważył biegnącego labradorka, w następstwie czego nieomal został stratowany przez Sagora. Szczęściem pies w porę wyhamował. Kot leżał, pies stał, nosami się dosłownie stykały i najwyraźniej nie ogarniały całej sytuacji. A przynajmniej nie wiedziały, co dalej? W końcu fizjologia przemogła i labradorek ruszył dalej za swoimi sprawami. Kot wykręcił głowę obserwując psa. Gdy Sagor „spuszczał wodę” kot wstał i leniwie się przeciągnął. W końcu pies skończył i pędem ruszył w kierunku kiciusia, który pędem ruszył w kierunku najbliższego drzewa. Pies popiszczał chwilę pod drzewem, kot z góry naparskał, na czym świat stoi. Tradycji stało się zadość, można było kontynuować spacer :)

Michał & Sagor
Fot.: Michał

czwartek, 17 stycznia 2013

Patyki

Labradorek, jak każdy pies, uwielbia się bawić. Ma swoje zabawki, choć zdarza się, że w tym charakterze wykorzystuje przedmioty, które nie zostały pomyślane do takiego użytkowania. Wszystkie jednakże przegrywają konkurencję ze zwykłym patykiem. Spacer bez noszenia / gonienia patyka po prostu jest nieważny.

Gdy przebywamy poza Bardzo Dużym Miastem, np. w leśniczówce, to jeszcze pół biedy – wystarczy wyjść do lasu, a tam patyków do wyboru, do koloru. W Bardzo Dużym Mieście sprawa jest jednak bardziej skomplikowana. Można by rzec, że w segmencie patyków dla psa występuje spory deficyt. Zwłaszcza na skwerku, będącym częstym miejscem labradorskich spacerków. I nie tylko labradorskich.

Najprostszym rozwiązaniem jest schowanie patyka na drzewie. Z reguły służby sprzątające, mając służbowo wzrok wlepiony w ziemię, takiego ukrytego patyka nie zauważają. System niestety przyuważyli również inni odwiedzający skwerek psiarze, więc często schowane na drzewie patyki znikają, by odnaleźć się w zupełnie innej części skwerku. Cóż, widać to prawda, że dla niektórych jednoczesne myślenie i oddychanie jako zbyt skomplikowane jest niewykonalne – w końcu kto by pomyślał, że patyk sam na drzewie się nie schował przed psimi zębami i można by go odłożyć na miejsce?

Spuszczony ze smyczy na skwerku labradorek biega i obwąchuje swoje włości. Czasem łapie jakiegoś badyla, ale wystarczy komenda Sagor – szukaj patyka! Gdzie patyk? by pies pędem pognał pod drzewo, na którym schowany został JEGO patyk. Tam siada i niecierpliwie czeka aż człowiek doczłapie i ściągnie badyla z drzewa. Jeśli zaś człowiek zbyt wolno człapie labradorek usiłuje samodzielnie ściągnąć SWOJEGO patyka. Wygląda to zaś tak, jak na poniższych zdjęciach.





Michał & Sagor
Fot.: Michał

wtorek, 15 stycznia 2013

Przez próg

Budynek w którym mieści się Kwatera Główna Labradorka ma charakter, można by rzec, kameralny. Kilka klatek, po dziesięć mieszkań na każdej. Takie rozwiązanie architektoniczne sprawia, że znam wszystkich sąsiadów z mojej klatki. Niehałaśliwy i przyjacielski labradorek również jest doskonale znany tym bardziej, że mieszkamy na przedostatnim piętrze.

Sagor nie uznaje smyczy na klatce schodowej, choć od pewnego czasu nie jest jedynym psem na wspomniane dziesięć mieszkań. Każdorazowa próba przypięcia smyczy na schodach kończy się tak samo – pies łapie smycz zębami i wymownie patrzy: Nie no, stary, nie żartuj! No i rzecz jasna każde otwarte drzwi do mieszkania uznaje za zaproszenie do złożenia wizyty połączonej z nieodzownymi w takim przypadku pieszczotami.

Pewnego dnia do sąsiadki na parterze przyjechali goście. W ramach nieutrudniania sobie życia zostawili szeroko otwarte drzwi wejściowe do mieszkania i spokojnie przenosili bagaże. Na straży domostwa stanął „jork”. Schodzący po schodach labradorek ze zdziwieniem zaobserwował stróżującego psa w mieszkaniu, gdzie od dawna psów nie było, za to była przemiła Pani Sąsiadka. „Jork” wypełniał swoje zadanie wzorowo, to znaczy narobił rabanu i z groźną miną swoją osobą zabarykadował wejście.

Labradorek popatrzył chwilę na to nowe zjawisko w jego włościach, po czym bez żadnego skrępowania przestąpił próg by zapoznać stróżującego kolegę. Biedny „jork” momentalnie się skulił i wyciszył zaskoczony reakcją Sagora. Labradorek spokojnie obwąchał „malucha” po czym bez pośpiechu wyruszył spacerować.

Innym razem wracając ze spacerku spotkaliśmy Sąsiadkę. Powoli drapaliśmy się po schodach rozmawiając o tym i owym, aż dotarliśmy do jej drzwi. Sąsiadka otworzyła drzwi za którymi z powitaniem czekała jej kotka – Whiskey. Labradorek stanął zaciekawiony i wydając przyjacielskie odgłosy usiłował zrobić to samo, co onegdaj zrobił z „jorkiem”. Tym razem jednak silny chwyt za obrożę utrudniał zawarcie bliższej znajomości z kocią damą. Whiskey, początkowo zjeżyła się groźnie, ale doszedłszy widać do wniosku, że nic jej nie grozi powoli zaczęła przysuwać się w kierunku psiego pyska, który spokojnie obwąchała, po czym wróciła do siebie.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

piątek, 11 stycznia 2013

Futro

Wyszliśmy z labradorkiem na wieczorny spacer. Wiatr wieje, śnieg prószy, łapki się ślizgają na oblodzonych chodnikach. A tu Sagorowi włączył się tryb wycieczkowy – zamiast szybko załatwić swoje psie sprawy – wącha, tropi, znosi patyki. Już pod domem decyzja – potrzebna runda dodatkowa. Idziemy, może jeszcze zrobi co trzeba.

Gdy przechodziliśmy przy przystanku zatrzymała nas Starsza Pani z pytaniem o ulicę. Próbowałem tłumaczyć, jak dojść, ale w jej spojrzeniu można było łatwo wyczytać kompletną dezorientację.

  • Chodźmy, zaprowadzę panią.

Z pewnym wahaniem Starsza Pani ruszyła za mną i wesoło brykającym na smyczy labradorkiem. Najwyraźniej nie dowierzała mojej znajomości miasta i zmysłowi orientacji. W końcu, po kilku minutach powolnego spaceru, ku wielkiemu zaskoczeniu, dotarliśmy na miejsce.

Ponieważ Starsza Pani stwierdziła, że teraz to już trafi, więc chciałem się pożegnać. Pani postanowiła jednak koniecznie pogłaskać na pożegnanie labradorka. I tu nastąpiło coś, czego chyba nikt z nas się nie spodziewał. Łasy na pieszczoty labradorek ani myślał dać się głaskać Starszej Pani. Nie chciał podejść, a momentami nawet poszczekiwał ostrzegawczo. Przyznam szczerze, że byłem niemniej zdziwiony niż owa Pani, „do której labradory zawsze lecą” - Sagor jest wyjątkowo przyjazny do ludzi, również starszych, których u mnie w bloku nie brakuje.

Ostatecznie pożegnałem się i wróciłem do domu głowiąc się nad zagadkowym zachowaniem labradorka, który po rozstaniu ze Starszą Panią zachowywał się spokojnie i kulturalnie załatwił wszystkie swoje sprawy.

Do głowy przychodzi mi tylko jedno rozwiązanie – Starsza Pani miała na sobie futro. Już parę razy zauważyłem, że na osoby w naturalnych futrach labradorek reaguje wyjątkowo nieufnie. Czyżby jakiś zapach?

Michał & Sagor

czwartek, 3 stycznia 2013

Amon

Choć oprócz imienia Amon nie miał nic wspólnego z egipskim bogiem, to i tak wzbudzał szacunek u ludzi i zwierząt. Był bowiem dorosłym przedstawicielem rasy dogue de Bordeaux i wyglądał podobnie, jak na zdjęciu obok. Był rudy, miał ok. 70 cm wzrostu i ważył spokojnie ze 60 kg. Potężnie umięśnionego psa wieńczył olbrzymi łeb z płaską kufą (jak to u mastifów) pełną ostrych zębów oraz bandyckimi oczkami.

Przy tym wszystkim Amon był dobrze wychowanym, wyjątkowo łagodnym i wyrozumiałym psem. Gdy spotykaliśmy się większą grupą na spacerach niewiele sobie robił z szalejącej młodzieży (Sagor miał wtedy niecały rok, jego towarzystwo – podobnie), dostojnie chodząc za jakimiś swoimi sprawami. Choć czasem zdarzało mu się bryknąć. O tym, jak bardzo był to łagodny pies świadczy jego reakcja na próbę dominacji ze strony labradorka – najpierw się wywinął, a potem się odwinął. W następstwie wymierzonego Amonową łapką klapsa Sagor wykręcił potężnego fikołka, i na tym się skończyło. Nigdy więcej nie wracali do tematu, a Sagor zawsze okazywał Amonowi szacunek.

Pewnego dnia Amon wykopał na parkowej łączce jakiś sporych rozmiarów gnat, którego żadna siła ludzka nie była mu w stanie odebrać. I nie dlatego, że Amon był bądź co bądź silnym psem – najpierw trzeba było go złapać. Uczciwie trzeba przyznać, że nie zachowaliśmy się wtedy w sposób przyjacielski. Całą grupą pokładaliśmy się ze śmiechu obserwując próby ujęcia „archeologa” w wykonaniu jego opiekunów, które napotykały na komiczne uniki i fortele potężnego psa.

Innym razem rozchodziliśmy się już do domów po wieczornym spacerze. Wyszalana psia młodzież grzecznie czekała, aż człowieki skończą wszystkie rozpoczęte banalne rozmowy. Wśród nas stał też Amon ze swoimi opiekunami. Nadmienić trzeba, że Tomek był wysokim, atletycznie zbudowanym mężczyzną, podczas gdy jego żona – Dorota – była, hm..., filigranową osóbką, prawdopodobnie ważącą mniej, niż Amon.

Tym razem Dorota trzymała smycz Amona. W pewnym momencie do Amonowych nozdrzy doleciał z krzaków jakiś intrygujący zapach, więc postanowił sprawdzić co i jak. Obserwując znikającą w krzakach Dorotę holowaną przez Amona, Tomek wykazał się stoickim spokojem i flegmą, której niejeden angielski lord mógłby mu pozazdrościć.

  • Żono, wybierasz się dokądś? - spytał retorycznie.

Z Amonem, Tomkiem i Dorotą od lat nie mam kontaktu. Nie wiem nawet, czy Amon jeszcze jest wśród nas – w końcu było to jakieś 6 lat temu, a był on już wtedy dorosły. Mam wszelako nadzieję, że wszyscy cieszą się dobrym zdrowiem i jeśli przeczytają ten tekst podobnie jak ja uśmiechną się do wspomnień.

Michał & Sagor

Fot.: internet