Na wstępie chciałbym uspokoić Czytelników – choć tytuł
kojarzy się ze znaną kołysanką, to nie będę śpiewać. Tortury
są wszak prawnie zakazane :D
A mówiąc, czy też raczej pisząc, poważnie. Parę razy w
zamieszczanych tutaj tekstach pojawiały się koty. Dwukrotnie był
Bardzo Groźny Kot (wygrzewa się na zdjęciu obok), pojawiła się
też bardziej przyjazna kotka Whiskey. Doszedłem więc do wniosku,
że warto nieco szerzej omówić relacje labradorka z kotami.
Otóż trzeba Wam wiedzieć, że labradorek nie ma jakiegoś
jednolitego stosunku do kotów. Jedne goni, inne ignoruje, jeszcze
inne zaprasza do zabawy. Od czego to zależy – pojęcia nie mam. I
prawdę powiedziawszy nie mam zamiaru dochodzić. Po prostu – już
tak jest. Wszelako nie mogę sobie odmówić przyjemności
podzielenia się dwoma historiami ilustrującymi relacje labradorsko
– kocie.
Pierwsza z nich przenosi nas w lata szczenięce labradorka, czyli
późną jesień 2006 r. Spacerki nie należały wtedy do szczególnie
przyjemnych głównie za sprawą pogody – temperatura w okolicach
zera, ciągły deszcz i wiatr, no i nieodzowne w takich okazjach
błoto.
Wracając z porannego spaceru labradorek podbiegł do elewacji
budynku. W tym miejscu znajdowało się okno suszarni, znacznie
większe niż okienka piwniczne. A że było większe, więc przy
oknie była studzienka, od góry nakrywana kratą. I do takiej
właśnie studzienki podbiegł Sagor i zaczął popiskiwać. Będąc
„zielonym” opiekunem pomyślałem, że znalazł jakiegoś
„smroda” i nad nim śpiewa, więc poszliśmy do domu.
W trakcie południowego spaceru sytuacja się powtórzyła, podobnie
w trakcie wieczornego. Tym razem postanowiłem sprawdzić, co się
dzieje. Okazało się, że buszujący w piwnicy kot wyszedł do owej
studzienki, a ktoś „uprzejmy” zamknął za nim okno. Krata u
góry uniemożliwiała mu wydostanie się z pułapki. Siedziała taka
zmoknięta, zziębnięta bida z nędzą, a labradorek użalał się
nad jej losem. Cóż było robić – podniosłem kratę uwalniając
kota z pułapki. Sagor stał spokojnie, kot wyskoczył na wolność,
spojrzał na psa i spokojnie pomaszerował w swoją stronę.
Śmiem twierdzić, że Sagor uratował temu kotu życie – jeszcze
kilka dni i z mruczkiem byłoby kiepsko. Swoją drogą warto
nadmienić, że gdy spotykaliśmy owego kota podczas spacerów, Sagor
przyjaźnie kiwał ogonem w jego stronę i nawet nie próbował gonić
kota, który zresztą wcale nie okazywał strachu spokojnie
przyglądając się psu.
Innym razem labradorek zaczął dawać jednoznaczne sygnały, że
pilnie potrzebuje wyjść za potrzebą. Lato w pełni, więc szybko
wyszliśmy. Nieskoszona trawa miała dobrze ponad pół metra
wysokości. Labradorek wyskoczył z klatki schodowej i pędem ruszył
w trawkę w poszukiwaniu miejsca odpowiedniego dla załatwienia swych
żywotnych potrzeb. Nagle – stanął jak wryty. W trawie wygrzewał
się kot, który nie zauważył biegnącego labradorka, w następstwie
czego nieomal został stratowany przez Sagora. Szczęściem pies w
porę wyhamował. Kot leżał, pies stał, nosami się dosłownie
stykały i najwyraźniej nie ogarniały całej sytuacji. A
przynajmniej nie wiedziały, co dalej? W końcu fizjologia przemogła
i labradorek ruszył dalej za swoimi sprawami. Kot wykręcił głowę
obserwując psa. Gdy Sagor „spuszczał wodę” kot wstał i
leniwie się przeciągnął. W końcu pies skończył i pędem ruszył
w kierunku kiciusia, który pędem ruszył w kierunku najbliższego
drzewa. Pies popiszczał chwilę pod drzewem, kot z góry naparskał,
na czym świat stoi. Tradycji stało się zadość, można było
kontynuować spacer :)
Michał
& Sagor
Fot.: Michał