poniedziałek, 15 września 2014

Negocjator

Jego Labradorska Mość prowadzi wyjątkowo regularny tryb życia. W sumie można by według Sagora regulować zegarki. Choć może niekoniecznie jest to dobry pomysł.

Ów regularny tryb oznacza między innymi stałe pory spacerów (chyba, że się trafi jakiś nadliczbowy) i posiłków. Generalnie rano nie ma problemu – wiadomo, że najpierw jest spacerek i załatwienie psich spraw, potem jedzonko. Wieczorem jednak jest odwrotnie – najpierw kolacja, potem leżakowanie (coby nie ganiał tuż po jedzeniu), a dopiero później spacerek. I tu Sagorowi włącza się tryb negocjacyjny. Jakieś pół godziny wcześniej przychodzi, trąca nosem, pochrząkuje znacząco, a gdy już zwróci na siebie uwagę – siada, stara się pokazać jaki to jest malutki, szczuplutki i patrzy. Wymownie patrzy. Jeśli chodzi o mnie, to zawsze mam wrażenie, że jego wzrok mówi „Nie no, stary, nie przesadzaj, ten zegar się na pewno późni”.

Zresztą – zobaczcie sami.



Michał & Sagor
Fot.: Michał

czwartek, 17 lipca 2014

Dzielimy się

Jego Labradorska Mość najpierw leniwie nastawiła uszu, a potem jeszcze bardziej leniwie zerwała się na równe łapy. Posadzka w łazience była tak przyjemnie chłodna po upale na podwórzu... I nawet moje docinki, że okupuje łazienkę niczym panna na wydaniu przed odpustem były do zniesienia w kontekście wskazań termometru. No, ale odgłos otwieranych drzwi lodówki swoje prawa ma...

Sagor powlókł się przedpokojem w kierunku kuchni, wsadził łeb w drzwi i rzucił wymowne spojrzenie „Ja w sprawie kiełbaski...”. No niestety – kiełbaski nie było, tylko moja Mama akurat podjadała sobie sera. I co gorsza – nie sprawiała wrażenia zainteresowanej dokarmianiem wymownie zerkającego łakomczucha.

W związku z powyższym labradorek wlazł na kolana mojej Mamy i chapnął kawałek sera. Można rzec, że w ostatniej chwili przed pożarciem przez moją Szanowną Rodzicielkę.

I powiedzcie sami – czyż to nie kochana psina, tak bardzo lubi się z człowiekami dzielić jedzeniem ;-)

Michał & Sagor
Fot.: Michał

niedziela, 11 maja 2014

Sezonowy problem spacerowy

No to mamy wiosnę w pełni. Drzewa się zielenią, kasztany kwitną, trawy bujnie obrodziły... Niestety, ta sielanka ma również swoją mniej radosną stronę. Gdy przychodzi weekend pojawia się problem, gdzie pójść z labiszonem na spacer.

Teoretycznie sytuację mamy komfortową, można rzec – nadmiar wyboru. W okolicy są dwa spore parki oraz skwerek. Praktyka jednak wygląda znacznie gorzej.

Park pierwszy jest naprawdę duży i pełno w nim ludzi. Rodziny z dziećmi, rowerzyści, rolkarze... Ogólnie więc trzeba uważać, żeby ktoś się o labiszona nie wywrócił. No i jeszcze „pan weźmie tego psa” tudzież „o, jaki ładny, daj pieskowi batonika córeczko”. To jednak da się przeżyć. Gorzej, że w parku znajduje się całkiem ładne oczko wodne oraz sztuczna rzeczka. Labomaniakom nie trzeba tłumaczyć, że w takiej sytuacji dla labka żadne ogrodzenie nie będzie przeszkodą przed kąpielą. A ja jakoś nie mam zaufania do czystości wody w miejskich akwenach. Zatem – odpada.

Drugi park jest nieco mniejszy, za to z pięknym starodrzewem. Też pełno ludzi i psów, ale spoko. Czyżby? A gdzie tam! W parku stoi muszla koncertowa i od wiosny praktycznie w każdy weekend odbywają się imprezy. Bywa z tym różnie – czasem kabarety, czasem koncerty, innym razem festyny z nieodzownym karaoke. Tłumy ludzi plus niesamowity hałas, a jakoś z Sagorem nie przepadamy za wrażeniami, że nam się mózg o czerep obija (wczoraj na poważnie rozważałem telefon na policję, że ktoś w parku męczy kota). Osobna historia to publiczność. Też bywa różnie – czasem przychodzą ludzie kulturalnie spędzić czas, innym znów razem park i okoliczne podwórka opanowują hordy bydła (przepraszam, ale pewnych zachowań inaczej się nie da określić, tudzież nie ma co próbować, bo nie będzie się nadawać do publikacji).

Zostaje skwerek. Niezbyt cichy, bo to dwie ruchliwe ulice a i z muszli w parku dobrze słychać imprezy. Ponieważ służby mundurowe omijają skwerek szerokim łukiem, więc panuje na nim istna wolna amerykanka. Od kilku tygodni jakaś ekipa np. regularnie ustawia grilla. Smród wyciskający łzy z oczu.

Inna sprawa to wieczorne „party” na skwerku. Policja i Straż Miejska się nie interesują, więc od piątku wieczorem życie towarzyskie na skwerku kwitnie. Nie mam nic przeciwko, ale czy nie można po sobie posprzątać? Sytuacja z ostatnich tygodni – przez dwa dni na skwerku aktywnie działały służby miejskie, sprzątały, kosiły trawkę itd. W piątek aż przyjemnie było przyjść z psem. A w sobotę spacerowiczów witał taki oto widoczek (po kliknięciu powinno się powiększyć):



i ten sam obrazek z innej perspektywy:



O potłuczonych butelkach i kapslach już nawet nie ma co wspominać.

Innymi słowy tylko jak pada deszcz w sezonie w sobotę i niedzielę nie ma problemów gdzie pójść z psem na spacer, żeby człowieka szlag nie trafił. W związku z tym postanowiłem sabotować weekendy – wiele lat temu kupiłem od jakiś „Apaczów” „magiczną” rurę do wywoływania deszczu. Wystarczy obrócić i będzie padać. W piątki od rana będę więc zaklinać deszcz.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

niedziela, 23 marca 2014

O sprzątaniu po psie i nie tylko

W powietrzu czuć wiosnę. Dosłownie. W Bardzo Dużym Mieście sprowadza się to do tego, że śmierdzi g..., bo nie wszystkim chce się sprzątać po pieskach. Na podstawie obserwacji dochodzę do wniosku, że po pierwsze – mieszkam na arystokratycznym osiedlu (najwyraźniej wielu korona by z główki spadła, gdyby posprzątali po psie), a po wtóre – że na tymże osiedlu występuje anomalia grawitacyjna. O tym jednak za chwilę.

Po wielkich bojach Miasto wystawiło wreszcie na osiedlu eleganckie kosze z napisem „Posprzątaj po psie”. Co prawda wystawiło je tylko z jednej strony trawnika, więc jak piesek zrobi kupkę na drugim końcu, to przecież arystokracja nie będzie drałować przez całą długość budynku. Inna sprawa, że owe kosze są zapchane wszelkimi „dobrami” - opakowania po pizzy, hamburgerach znanej sieci i oczywiście – przegląd asortymentu pobliskiego sklepu monopolowego wraz z oglądem upodobań i poglądem na wielkość spożycia wśród mieszkańców. Co i tak uważam za sukces – tu dochodzimy do wzmiankowanej anomalii grawitacyjnej – pełna butelka / puszka są wyraźnie lżejsze od pustej. Tylko bowiem w taki sposób można wytłumaczyć zjawisko, że większość ląduje na trawnikach i chodnikach (dobrze, jak nie potłuczone), a nie w koszach na śmieci. Nawet, jeśli do kosza jest parę kroków.

Przy owych koszach zainstalowano nawet specjalne zasobniki na torebki, żeby było w czym posprzątać. Swego czasu nawet były – raz, czy dwa... Teraz ich nie uświadczysz. I tu pojawia się problem – w końcu nie zawsze mamy wystarczającą ilość torebek szczególnie, odkąd sklepy wprowadziły ścisłą reglamentację. A głupio tak brać, gdy przypadkiem można. Swego czasu kupowałem specjalne w sklepie zoologicznym, ale uznałem, że po co przepłacać? No i wymyśliłem.

Sprawa banalnie prosta. W pobliskim hipermarkecie za ok. 1,60 zł kupiłem torebki na mrożonki, rozmiar 20 x 40 cm, sztuk 80 (są i większe). I po kłopocie, co polecam wszystkim, którzy mają problem z torebkami.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zimowa rymowanka

Człap, człap, człap,
przyszedł lab.
Zadek – klap.

W swym człowieku utkwił wzrok
obserwuje każdy krok.
Kto odgadnie
czego pragnie?

Myśli coś o jakiejś psocie,
czy łasować chce łakocie?

A za oknem biały puch...

Smycz, obroża – ogon w ruch!
Tak, to już nadeszła pora
na spacerek labradora!
Czas biegania i skakania,
zabaw z psami, załatwiania
Kiedy nawet senior – lab
zachowuje się jak szkrab.

Potem w domu na kanapie
pies szczęśliwy słodko chrapie.

Michał & Sagor
Fot.: Michał