Labradorek nigdy nie był przesadnie wybredny w kwestiach wody. W
warunkach polowych żłopał skąd popadło – rzeczka, jezioro,
kałużówka... No, tego ostatniego mu nie pozwalam, ale na ogół
mogę sobie otworzyć szafę i pogadać do rzeczy.
W hołdzie własnemu lenistwu nauczyłem Sagora pić z butelki. Raz,
że nie chciało mi się szukać składanych misek, dwa – że i tak
wodę trzeba w czymś przynieść ;-) Umiejętność owa wielce
przydatna jest podczas dalekich podróży jak i w spacerów w upalne
dni. Nadto zbliża labradorka do człowieka – jak w barze: siedzi
na tyłku i pije. Tylko trzeba uważać, żeby butów nie zapluł
(jakiś podrzędny bar, formalnie speluna)
Wszystko ma, jak wiadomo, swoje plusy i minusy, a niekiedy nawet
plusy ujemne. Doskonałym przykładem tego ostatniego była przez
lata kwestia wody w leśniczówce. Leśniczówka, jak sama nazwa
wskazuje, zlokalizowana jest w lesie (gdzie na drzewach rosną
patyczki:-)), więc wszędzie daleko, tylko do lasu blisko. A że do
cywilizacji daleko, tedy nie ma wodociągu, więc konieczne jest
własne ujęcie wody. Studnia, hydrofor, kurek, rura, armatura...
żadna filozofia (chyba, że trzeba naprawić). Jest woda – jest
plus. Tylko, że zdatna do picia woda przez lata była makabrycznie
zażelaziona z przynależnym temu stanowi rzeczy posmakiem, a raczej
absmakiem. Nawet cieszący się sławą wyjątkowo bogatego źródła
żelaza szpinak odpadał w przedbiegach i mógł spadać na szczaw
mirabelki prostować. Żelaza było w niej tyle, że można by
swobodnie rozprowadzać ją jako suplement diety w leczeniu
niedoborów Fe (w smaku też była fe, żadne filtry nie pomagały).
W gospodarce domowej nadawała się do mycia, zmywania i spłukiwania.
Do gotowania ponoć też, ale nikt chyba nie lubi, jak mu herbata
blachą zajeżdża. Rozwiązaniem dla problemów hydrologiczno –
kulinarnych stała się sprzedawana w baniakach tzw. woda źródlana.
Umiarkowanie wierzę w owe źródła, ale mniejsza z tym.
Podczas kilkumiesięcznych pobytów w leśniczówce labradorek
dostawał do picia rzecz jasna wodę z baniaka. Mało tego, już od
pewnego czasu zaczął grymasić, gdy wcześniej pił z miseczki. Ale
ostatnio mój celebrytan przechodzi samego siebie.
Przychodzi drab i pokazuje, że chce mu się pić. OK, nie ma sprawy,
idziemy do kuchni. W misce jest czysta woda, nawet paszczy nie
umoczył. Sagor siada i patrzy wyczekująco. „No, co jest w
miseczce? Świeże piciu, no spróbuj”. Labrador
podchodzi do michy, wącha, czasem pysk umoczy (rzadko) i odchodzi na
bok. Siada i czeka aż umyję michę i naleję świeżej wody z
kupionego baniaka. Innej Jego Labradorska Mość pić nie chce.
Smakosz :-)
Michał & Sagor
Fot.: Michał