Tak się jakoś porobiło, że większość psów na osiedlu, gdzie
mieszkamy, szczególnie małych, na spacery jest wyprowadzana akurat
przed drzwi naszego
bloku. Większość boi się Sagora i okazuje to w wiadomy sposób.
Cóż, widać atawizm „duży, czarny pies = groźny pies”
przechodzi z ludzi na zwierzęta. Gorzej, że opiekunowie
przyprowadzający psy komuś pod drzwi regularnie nie sprzątają.
Tak na marginesie – jeśli
opiekun agresywnego „jorka” twierdzi, że nie ma kagańców dla
jego pupila – bezczelnie łże. Są, całkiem twarzowe, wiem, bo
widziałem.
Wyszliśmy z labradorkiem na wieczorny spacer. Przed blokiem sytuacja
klasyczna – biega Naria (border collie), która kiedyś się bawiła
z Sagorem, ale ostatnio jest na niego cięta. Za Narią biega „jork”.
Bez smyczy, a opiekunka spory kawałek dalej. Naria szybko została
wzięta na smycz, żeby uniknąć niepotrzebnych spięć z
labradorkiem. Z opiekunem Narii pomachaliśmy sobie i kontynuujemy spacer.
W tym samym kierunku. „Jork” widząc nadciągającego labradorka
ruszył za Narią ignorując nerwowe nawoływania opiekunki. Pańci
najwyraźniej nie przyszło do głowy (a może przyszło, tylko nie
miało się na czym zatrzymać?), że skoro pies może wpakować się
w tarapaty i nie reaguje na nawoływania, to należałoby ruszyć
własne „cztery litery”.
Mniejsza z tym. Czym Pańcia
głośniej wołała, tym „jork” bardziej jej nie słuchał. I
bardziej się oddalał przerażony wizją spotkania z labradorkiem,
któremu zresztą był wszechstronnie obojętny. W końcu Sagora coś
bardzo zainteresowało w większym oddaleniu od chodnika, więc się
tam czym prędzej udaliśmy. Jeden z nas uczynił to nawet w zgodzie
ze swoją wolą. Drugiemu pomogła smycz.
Widząc zajętego labradorka „jork” cichym i ostrożnym sprintem
zaczął przemieszczać się w kierunku swojej opiekunki. Starał się
też być tak daleko od Sagora, jak to tylko możliwe. Zaspy śniegu
trochę mu w tym przeszkadzały.
Gdy „jork” już oddalił się na bezpieczną – we własnym
mniemaniu – odległość, zatrzymał się i zaczął groźnie
obszczekiwać Sagora. Labradorek przerwał na chwilę tropienie,
wyciągnął paszczę z zaspy i odwrócił głowę w kierunku
„jorka”. Być może posłał mu jakieś mordercze spojrzenie,
ale że Sagor się nie zjeżył – wątpię, czy o to
chodziło. Sądzę raczej, że postanowił sprawdzić, o co ten cały
raban.
„Jak tam było, tak tam było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby
jakoś nie było” - jak mawiał dobry wojak Szwejk. Zainteresowanie
labradorka sprawiło, że „jork” doznał nagłego przyspieszenia
i z jeszcze większym jazgotem popędził jak rakieta w kierunku swej
Pańci. Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu widząc, jak „jork”
bojowo zwiewa :-)
Michał & Sagor
Fot.: Michał – Sagor podczas wielkanocnego (wieczornego)
spacerku
JAkiś dziwny przesąd panuje o tym, iż duży czarny pies = groźny pies. Nie nazwałąbym tego atawizmem, a raczej przestarzałym zabobonem.
OdpowiedzUsuńStaram się być kulturalny, bo dla mnie to zwykła głupota, podobnie jak generalizowanie typu amstaf, rottweiler to niebezpieczny pies.
UsuńPozdrawiamy serdecznie
Michał & Sagor
Myślę, że dla niektórych osób sama wielkość psa wystarcza: duży = zły, groźny... A najczęściej te małe właśnie Pikusie mają najwięcej do "powiedzenia" i nikt nie zwraca na to uwagi, bo przecież co może taki mały piesek zrobić?
OdpowiedzUsuńU nas op osiedlu biegają luzem dwa małe, rude psy. Jak Puzak był jeszcze klusek to oba go pogoniły. Do dziś nie może na oba te psy patrzeć.