niedziela, 31 marca 2013

Wielkanocne życzenia

Wszystkim stałym o okazjonalnym Czytelnikom z okazji Świąt Wielkiej Nocy składamy najserdeczniejsze życzenia zdrowia, uśmiechu i wszelkiej pomyślności, a przede wszystkim pociechy z Waszych Wspaniałych Psów i Człowieków :-D


Michał & Sagor
Fot.: internet 

piątek, 22 marca 2013

Kłopotliwy patyk

Jak już kiedyś pisałem Sagor uwielbia zabawy z patykami. Gorzej, że oprócz noszenia i gonienia kijaszków uwielbia też je gryźć niczym jakąś apetyczną kość. A to może się skończyć kłopotami, czasem poważnymi, gdy np. drzazga wbije się w pyszczek, albo jeszcze gorzej – dotrze do przewodu pokarmowego.

Tym razem skończyło się na strachu.

Poszliśmy sobie na spacer. Labradorek grzecznie tropił pachnącą suczkę, załatwił też swoje potrzeby. Ponieważ miałem umówione ważne spotkanie, więc spacer miał się ograniczyć do samego spacerowania – zabaw z patykiem nie było w planach. Moich planach, bo labradorek miał w tej materii własne zdanie. Znalazł sobie sam jakiegoś spróchniałego badyla i zaczął z nim ganiać szczęśliwy. Gdy mu się znudziło ułożył się na ziemi i wbrew moim sprzeciwom zaczął go „rozgryzać” na kawałki.

Po chwili, ku mojemu zdumieniu – przestał. Gorzej, zrobił się osowiały i co chwila usiłował podłubać łapą w paszczy, co mu niezbyt wychodziło.

Labradorek jest bardzo ufnym i przyjacielskim pieskiem. Mogę go łapać za ogon, mogę grzebać w jego miseczce w trakcie psiego posiłku. Ale jednego nie lubi – gdy usiłuję przeprowadzić lustrację wnętrza psiego pyska. Do tej operacji potrzebna jest kolaboracja jeszcze jednej osoby. Czyli – koniec spaceru i ekspresowy powrót do domu z przystankami na próby wsadzenia łapy do paszczy.

W domu udało się przytrzymać labradorski pyszczek i zajrzeć do środka. Okazało się, że kawałek spróchniałego badyla utkwił pomiędzy górnymi kłami i za nic w świecie nie dawał się wypluć. Pomimo ewidentnego braku kooperacji ze strony Sagora w końcu udało się usunąć nieszczęsny kawałek badyla.

Labradorek operację skwitował solidną popijawą, następnie ułożył się na tapczanie i spoglądał na mnie z wielkim szacunkiem i miłością.

Co ciekawe, podczas wieczornego spaceru patyki wszechstronnie go nie interesowały.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

niedziela, 17 marca 2013

Prawie horror z psią łapką

Jak wiadomo panika jest złym doradcą, bo łatwo można wyjść na durnia.

Być może o tym pisałem, być może napiszę po raz pierwszy – w kwestii zdrowia labradorka jest tylko jeden większy panikarz w rodzinie niż Sagor – ja. Powody są różne – dwa razy Sagor poważnie zachorował: miał koszmarne zapalenie przewodu pokarmowego, drugim razem – boreliozę. Poza tym – biorąc psa pod swój dach przejmujemy odpowiedzialność za jego życie i zdrowie, a ja bardzo nie lubię, gdy mój drab cierpi. Potrafi to okazać na wiele sposobów, ale każdy jest dla mnie przykry.

Tego dnia wszystko zapowiadało się normalnie. Poranny spacerek, jedzonko... Nie było błota i kałuż, więc doszedłem do wniosku, że nie trzeba czyścić psiego podwozia :)

Sagor zaczął zachowywać się dziwnie. Osowiały, kładł się wyłącznie na swoim legowisku, a nie jak zazwyczaj na tapczanach czy fotelu. Mało tego – zaczął wyraźnie utykać! Przypomniały mi się objawy boreliozy, gdy po przejściu kilku kroków siadał i żałośnie popiskiwał. No i panika – co się dzieje!? Pies chory!!!

Gorzej – nie udało mi się dodzwonić do naszej ulubionej Pani Weterynarz! A labradorek nie pozwala obejrzeć łapki! Ratunku, co robić!!!

Wychodzę z siebie, staję obok i oba cwaj łazimy po ścianach. Rwałbym włosy z głowy, ale wszystkie pouciekały, a z własnej trochę nieestetycznie i boli :D

W końcu udało się obejrzeć Sagorową łapkę. I co się okazało?

Sagor jest bardzo czystym labradorkiem. Nie to, żeby miał coś przeciwko utytłaniu się na spacerze. Ale po przyjściu do domu obowiązkowo czyszczenie futerka i łapek – inaczej embargo na tapczany, fotele itd.

Tym razem, jak pisałem, etap czyszczenia został pominięty z powodów meteorologicznych. A okazało się, że Sagor podczas spaceru wdepnął w … wiadomo co. Nie dość, że brudny, to jeszcze mu śmierdziało cudze g... 

Wizyta w wannie i prysznic załatwiły sprawę :D

Michał & Sagor
Fot.: Michał

środa, 13 marca 2013

Pies asystent

Labek w domu to całodobowa asysta. Rzecz jasna najchętniej asystuje przy lodówce i gotowaniu. Znacznie mniej chętnie przy sprzątaniu, co w przypadku Sagora nie dziwi – w końcu to stuprocentowy macho – lubi jeść, wylegiwać się na tapczanie, hecować z kumplami i żadnej pannie nie przepuści ;-)

Trudno oczekiwać, że przy ścieleniu łóżek labradorek daruje sobie asysty tym bardziej, że przecież jest psem cywilizowanym i najchętniej śpi razem ze swoimi człowiekami.

Wieczorową porą, gdy przychodzi czas przygotowań do spoczynku, asysta labradorka jest nawet zgodna z ludzkimi oczekiwaniami. Czasem wystarczy tylko trzy razy poprosić i Yego Labradorska Mość w swej łaskawości zwlecze zadek ze ścielonego tapczanu.

Rankiem sprawa wygląda dokładnie odwrotnie. Gdy człowieki wstaną labradorek obejmuje ludzkie posłania w swe wyłączne władanie. Rozwala się i za nic nie chce zejść. Można negocjować ad mortem usrandum, często dopiero łapówka (a raczej pyskówka) w postaci czegoś smacznego skłania pana psa do kooperacji.

Tak było i tym razem. Labradorek uwalił się na posłaniu i ani myślał zejść, cierpliwie znosząc wszelkie prośby i zaklęcia poparte pieszczotami. Tego dnia jednak się przeliczył. Wobec bezskuteczności mediacji ostentacyjnie rozsiadłem się na psim legowisku. Sagor najpierw zrobił wielce zdziwioną minę, by po chwili w tempie ekspresowym zeskoczyć z posłania. Następnie usiłował nosem wypchnąć mnie ze swojego legowiska, egoista jeden :-)

W tym czasie udało się pościelić tapczan ;-D

Michał & Sagor
Fot.: Michał

wtorek, 5 marca 2013

Niezbyt udany spacer

Labradorek miał kiedyś smycz. Nie taką zwykłą – stylową. Linka na „kołowrotku” swobodnie rozwijała się i nawijała, w zależności od potrzeb. Rzecz jasna potrzeby labradorka były większe niż kilka metrów linki, więc gryzł ją zapamiętale aż do skutku. Na szczęście będąc słabym w kwestiach technicznych skupiał się na plastikowej osłonie połączenia, którą ostatecznie załatwił. Niewiele to przeszkadzało.

To było jakieś 5 lat temu. Nikt już nie pamiętał, dlaczego owa smycz wylądowała w szafie. Aż do niedawna.

W związku z nastawaniem wiosny i pachnącymi suczkami labradorek stał się ostatnio ekspresowym psem tropiącym. Przelatywanie za tropicielem przez żywopłoty i kontrolowanie poślizgów na błocie jak wiadomo do przyjemności nie należy. No i wtedy przypomnieliśmy sobie o tej smyczy. Tylko nikt już nie pamiętał, dlaczego przestaliśmy jej używać.

Idea wydawała się super – kilka metrów linki psu da odpowiedni luz, a człowiekowi spokój. Smycz się znalazła, no to czas na spacer.

Przyznam szczerze, że już dawno tak nie złorzeczyłem światu i okolicom, co podczas tego spaceru. Bo smycz owszem – rozwijała się elegancko. Tylko ze zwijaniem było gorzej. Sagor z podziwu godną cierpliwością znosił kolejne przystanki w celu wyplątania psich łap ze zwojów linki i próbom jej nawinięcia na kołowrotek.

Na szczęście na skwerku było sucho, więc zabawa w gonienie patyków udała się wyśmienicie, co w jakiejś mierze powetowało niedogodności związane z piekielnym ustrojstwem i, co tu kryć, ludzkim zapominalstwem.

Michał & Sagor
Fot.: Michał