Sagor w zakresie ciapowatości nie jest wyjątkiem. Przyjacielski
poza granice zdrowego rozsądku chętnie wita gości. Jeden warunek –
to domownicy muszą zaprosić gości. Przekonaliśmy się o tym kilka
lat temu.
Na skraju uroczej, zamojskiej wsi stoi sobie chałupka. Nic wielkiego
z tym, że chałupka, sad i przylegające pola są własnością
Przyjaciela Rodziny, a więc i przyjaciela labradorka. Ponieważ
jednak na stałe ów Przyjaciel mieszka w Bardzo Dużym Mieście,
więc pod jego nieobecność gospodarką opiekuje się bardzo
sympatyczny Pan M., mieszkaniec owej wsi.
Pewnego razu, gdy z Przyjacielem Rodziny dyskutowaliśmy o naszym
sentymencie do wschodnich rubieży Polski, zaproponował nam –
Macie klucze, jedźcie i bawcie się dobrze. No
to pojechaliśmy :-)
Duży, czarny labradorek szybko zaskarbił sobie sympatię i szacunek
sąsiadów, w tym Pana M., skądinąd rosłego mężczyzny.
Na tamtych terenach panują ciekawe obyczaje wielkiej gościnności –
na podwórze czy pole sąsiadów można wejść ot tak, nie trzeba
nikogo pytać. Nikt też nie narusza zasad gościnności. Już sam
ten fakt, że jacyś obcy ludzie niezaproszeni chodzą po
labradorskich włościach był dla gościnności Sagora nie lada
wyzwaniem. Jego reakcje jednak ograniczały się do groźnego
poszczekiwania i przestępowania z jednej przedniej łapki na drugą.
Na zadnich siedział w pełnej godności pozycji.
Inna rzecz, że gościnni mieszkańcy owej wioski bez pukania
wchodzili również do domów sąsiadów. Ma to racjonalne
wytłumaczenie – skoro nie widać sąsiada w polu czy na podwórzu,
to pewnie jest w domu, skoro drzwi nie zamknięte na klucz. Więc po
co dzwonić?
I przy tej okazji przekonałem się, że granicą sagorowej
gościnności jest próg domu. Jak pisałem – gdy domownicy
otwierają drzwi i zapraszają do środka, wszystko jest w porządku.
Tego dnia siedzieliśmy sobie spokojnie w kuchni kończąc obiad w
asyście tradycyjnie łasującego labradorka. Drzwi do chałupki nie
były zamknięte na klucz. Przez okno zobaczyliśmy Pana M., który
właśnie zamierzał złożyć nam wizytę. I zrobił to, co robił
normalnie – otworzył drzwi i wszedł.
Reakcja labradorka przerosła
wszelkie wyobrażenia. Choć znał i lubił Pana M. na takie dictum
ruszył pędem w kierunku
gościa, groźnie zjeżony i jeszcze groźniej warcząc. Pan M.,
rosły mężczyzna, formalnie zdębiał na widok szarżującego
labka. Ja z kolei rzuciłem się w obawie, by Sagor nie przesadził w
obronie. Na szczęście nic takiego się nie stało.
Tym niemniej mit o bezwzględnej ciapowatości labradorów wobec
człowieków uważam, przynajmniej w przypadku Sagora, za obalony.
Wszystko widać ma swoje granice.
Michał & Sagor
Fot.: Michał (trochę przerobione)