czwartek, 24 maja 2012

Chody w magistracie


- Witam, witam, gratuluję! - zagadnąłem sympatycznego starszego pana, który spacerował ze swoim yorkshire terierem, czyli popularnym „jorkiem”.

- Ale ja nie rozumiem o co chodzi – odparł opiekun „jorka”, który niewiele sobie robił z labradorka, nonszalancko podnosząc łapkę przy jakimś zapachu.

- No jak to – odparłem - „chodów” w magistracie! A nawet w rządzie!

Skonfundowany starszy pan nadal nie rozumiał.

- No przecież wokół Pałacu Kultury i Nauki im. J. Stalina za ciężkie pieniądze budują dla pieska „Strefę Kibica” - taka sprawa nie w kij dmuchał.

Starszy pan zaczął się serdecznie śmiać. Jego „jork”, trzeci tego imienia, wabi się „Kibic”.

Michał & Sagor

sobota, 19 maja 2012

Ekspresowa pedagogika


Nie tylko psa trzeba wychować. Ludzi często również.

Łukasz to sympatyczny facet. Bardzo lubi labradorka i wzajemnie. Przez długi czas miał irytujący zwyczaj wołania pieska gdy ten był jeszcze daleko. W takim przypadku labradorek rozpoczynał dziki taniec radości i starał się czym prędzej dobiec do Łukasza i przywitać z nieodzownym w takiej sytuacji wskakiwaniem na człowieka. To, co się wtedy działo na drugim końcu smyczy już takiej radości nie budziło, u osoby trzymającej smycz zwłaszcza.

Garbatego mogiła wyprostuje, głosi ponure porzekadło, przy czym wielce prawdopodobne jest, że mamy tutaj do czynienia z aluzją do czasu oczekiwania w kolejce do lekarza – specjalisty.

Kilkudniowe jesienne deszcze ustąpiły miejsca chmurom. Wybiegany labradorek zabłoconymi łapkami leniwie znaczył swój szlak.

Wracający z pracy Łukasz zadawał szyku eleganckimi i twarzowymi dżinsami. I bardzo, bardzo jasnymi. Gdy ujrzał w oddali labradorka z przypiętym do niego smyczą człowiekiem – zawołał pieska. Tym razem jednak się przeliczył w swym kawalarstwie. Ku jego wielkiemu zdumieniu labradorek został błyskawicznie odpięty i uzyskawszy większą swobodę ruchów pędem ruszył tradycyjnie powitać Łukasza. I już po chwili podskakiwali obaj, przy czym Łukasz głównie w stronę przeciwpołożną do skoków pieska. Ludzkim podskokom towarzyszyły okrzyki „Sagor, tylko na mnie nie skacz!”.

Gwoli odnotowania w annałach pedagogiki – pomogło. Przynajmniej w przypadku człowieka.

Michał & Sagor

czwartek, 17 maja 2012

Z jamniczką :)


Labradorek, czarny w dodatku, to zasadniczo duży pies. W społeczeństwie niestety pokutuje atawizm „duży czarny pies = groźny pies”. Cóż, osobiście uważam, że dyskutuje się o faktach (nie z faktami) przedstawiając argumenty i kontrargumenty. Pewnie jestem jakiś staromodny... Tak czy siak – opisanego atawizmu, którego nieraz już z labradorkiem doświadczyliśmy w związku z powyższym nie skomentuję.

Ale podyskutować o faktach – inna rzecz. Labradorek jest istotą wybitnie przyjazną, gotową zapraszać wszystkie zwierzaki do zabawy. Nieważne – kot, pies, zając, sarna, zaskroniec czy kuna... No, może z wyjątkiem dzików i krówek – wprawdzie mleczko, masełko a i wołowinkę lubi, ale biegającego tego szczęścia w całości jakoś widocznie nie ogarnia.

Zauważyliśmy podczas spacerów, że wielu właścicieli „maluchów”, w okresie szczenięcym zwłaszcza, widząc labradorka bierze pupila na ręce. „bo to duży pies i może krzywdę zrobić”. Cóż, psy się różnią wielkością, temperamentem i całą masą innych cech. Tym samym założenie, że jak będziemy pieska chronić przed kontaktami z większymi pieskami, to będzie w przyszłości bezpieczny, jest cokolwiek irracjonalne. Nader często zaś takie psiaki w dorosłym życiu po prostu się boją większych psiaków, co się objawia agresją, której nie raz z labradorkiem doświadczyliśmy.

Dziś było inaczej. Spacer, skwerek... Jesteśmy sami. Pies przynosi patyka i trąca wymownie nosem – hej, może się pobawimy? Bawimy się. Skwerek jest nasz a patyka można gonić na tyle sposobów. Nie na długo. Pojawia się jamniczka z opiekunem. Jamniczka ma niecały rok. Początkowa nieufność z nieodłącznym przypięciem smyczy (dość mam awantur typu „proszę zabrać psa!”) po chwili ustępuje konstatacji, że psiaki się znają. Ku mojej radości, a labradorka bezgranicznej radości – opiekun proponuje – przejdźmy dalej, bo się boję, że moja wybiegnie na ulicę. Odchodzimy kawałek dalej, odpięte smycze...

Przyznam szczerze, że skręcałem się ze śmiechu, zresztą opiekun jamniczki również. Biegi, skoki, labradorek nad jamniczką, jamniczka pod brzuchem labradorka; zabieganie, zwody, zaganianie, jamniczka na plecach, jamniczka wskakuje na labradorski łeb... Zabawa w chowanego po krzaczkach... Serio – żałuję, że nie włączyłem kamery w telefonie. Może następnym razem :)

Takich psiaków, jak jamniczka na szczęście jest więcej. I takich opiekunów również. Dzięki temu maluchy, gdy dorosną wiedzą, że nie ma się czego bać dużych psów, bo z niektórymi można się fajnie bawić.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

środa, 16 maja 2012

Ręka w łapę


Choć słoneczko przygrzewało i świeciło, ten dzień miał zapisać się w pamięci labradorka wyjątkowo ponuro. A przynajmniej jego znaczna część...

Wizyty ludzi w rodzinnym domu labradorka zawsze były przyjemne. Wszyscy się uśmiechali, głaskali i chętnie się bawili z labradorkiem i jego rodzeństwem. Jednak tego dnia Mama była jakaś niespokojna, a i szczeniakom udzielił się ten nastrój. Mimo to ludzie, którzy przyszli, byli przyjaźni, uśmiechali się, głaskali i bawili się ze szczeniaczkami. Miłe złego początki...

Labradorek, mimo głośnych protestów, został oddzielony od sfory i Mamy. Zapakowany do specjalnej torby z kawałkiem rodzinnego kocyka przekroczył próg rodzinnego domostwa i wyruszył w wielką podróż, zwaną samodzielnym życiem.

Ulica oszałamiała hałasem i mnóstwem nieznanych zapachów. W dodatku torba kiwała się na ramieniu niosącego ją człowieka, co również nie było przyjemne. Potem było jeszcze gorzej – blaszana puszka zwana autobusem niemiłosiernie klekotała i trzęsła. Otwarta torba pozwalała wystawić pyszczek oraz przednie łapki i rozpatrzeć się w położeniu. Nie wyglądało ono ciekawie – za oknem migały kształty, zapachy zmieniały się jak w kalejdoskopie a jakiś człowiek klął pogodnie, bo razem z córką zapatrzył się na lamentującego szczeniaczka i przejechał przystanek.



Wreszcie podróż dobiegła końca. Nowy dom, nowe zapachy... Nieznane, nie licząc kawałka kocyka pachnącego rodziną. Labradorek bał się wyjść z torby, ale po pewnym czasie się przemógł. Bardzo pomógł w tym dobrze znany odgłos napełniania miseczki karmą, a akurat wypadała pora małego conieco... Po posiłku ciekawość wrodzona wszystkim szczeniaczkom wzięła górę nad lękiem. Sytuacja, choć niewątpliwie przygnębiająca, miała, jak się okazało, swoje plusy. Bo wprawdzie nie było możliwości przyłączenia się do miseczki rodzeństwa, ale też nie trzeba było pilnować swojej przed wtórnym podziałem żarełka. Poza tym labradorek mógł swobodnie ganiać po całym mieszkaniu, a nie jak w rodzinnym domu – tylko po jego części. Wreszcie – pojawiły się zabawki, stając się wyłącznym dominium labradorka, który przez cały czas pozostawał w centrum uwagi. I nawet zrobiona na dywan kupa nie oziębiła międzygatunkowych relacji...

Zapadał zmierzch po dniu pełnym wrażeń. Ludzie szykowali się do snu. Wyglądało na to, że labradorek będzie musiał spać sam. Zgasły światła. Tego szczeniaczkowi było już za wiele – to już nie były skargi i protesty, to był po prostu (a może aż?) płacz... Gdy wreszcie człowiek wszedł do pomieszczenia, w którym miał spać szczeniaczek, labradorek owinął się wokół stopy i żadna siła nie była w stanie go oderwać. W końcu człowiek zabrał ze sobą szczeniaczka i ułożył obok siebie w pościeli. Trzeba uczciwie przyznać, że piesek zachował się przyzwoicie – gdy go przyparła potrzeba – obudził człowieka.

Od tamtych wydarzeń minęło już blisko sześć lat. Do dziś labradorek śpi tam, gdzie chce, okazyjnie zaszczycając pościel opiekunów swoją obecnością. Nigdy też nie napaskudził w łóżku, a od czasu, gdy zaczął swoje potrzeby załatwiać poza domem – również w domu.

I tak człapiemy sobie razem przez życie – cztery łapy i dwie nogi. Różnie bywa – czasem śmiesznie, czasem strasznie, czasem smutno... Ale zawsze ręka w łapę i jakoś to jest.

Michał & Sagor

Fot.: Michał