No to mamy wiosnę w pełni. Drzewa się zielenią, kasztany kwitną,
trawy bujnie obrodziły... Niestety, ta sielanka ma również swoją
mniej radosną stronę. Gdy przychodzi weekend pojawia się problem,
gdzie pójść z labiszonem na spacer.
Teoretycznie sytuację mamy komfortową, można rzec – nadmiar
wyboru. W okolicy są dwa spore parki oraz skwerek. Praktyka jednak
wygląda znacznie gorzej.
Park pierwszy jest naprawdę duży i pełno w nim ludzi. Rodziny z
dziećmi, rowerzyści, rolkarze... Ogólnie więc trzeba uważać,
żeby ktoś się o labiszona nie wywrócił. No i jeszcze „pan
weźmie tego psa” tudzież „o,
jaki ładny, daj pieskowi batonika córeczko”. To
jednak da się przeżyć. Gorzej, że w parku znajduje się całkiem
ładne oczko wodne oraz sztuczna rzeczka. Labomaniakom nie trzeba
tłumaczyć, że w takiej sytuacji dla labka żadne ogrodzenie nie
będzie przeszkodą przed kąpielą. A ja jakoś nie mam zaufania do
czystości wody w miejskich akwenach. Zatem – odpada.
Drugi park jest nieco mniejszy, za
to z pięknym starodrzewem. Też pełno ludzi i psów, ale spoko.
Czyżby? A gdzie tam! W parku stoi muszla koncertowa i od wiosny
praktycznie w każdy weekend odbywają się imprezy. Bywa z tym
różnie – czasem kabarety, czasem koncerty, innym razem festyny z
nieodzownym karaoke. Tłumy ludzi plus niesamowity hałas, a jakoś z
Sagorem nie przepadamy za wrażeniami, że nam się mózg o czerep
obija (wczoraj na poważnie rozważałem telefon na policję, że
ktoś w parku męczy kota). Osobna historia to publiczność. Też
bywa różnie – czasem przychodzą ludzie kulturalnie spędzić
czas, innym znów razem park i okoliczne podwórka opanowują hordy
bydła (przepraszam, ale pewnych zachowań inaczej się nie da
określić, tudzież nie ma co próbować, bo nie będzie się
nadawać do publikacji).
Zostaje skwerek. Niezbyt cichy, bo
to dwie ruchliwe ulice a i z muszli w parku dobrze słychać imprezy.
Ponieważ służby mundurowe omijają skwerek szerokim łukiem, więc
panuje na nim istna wolna amerykanka. Od kilku tygodni jakaś ekipa
np. regularnie ustawia grilla. Smród wyciskający łzy z oczu.
Inna sprawa to wieczorne „party”
na skwerku. Policja i Straż Miejska się nie interesują, więc od
piątku wieczorem życie towarzyskie na skwerku kwitnie. Nie mam nic
przeciwko, ale czy nie można po sobie posprzątać? Sytuacja z
ostatnich tygodni – przez dwa dni na skwerku aktywnie działały
służby miejskie, sprzątały, kosiły trawkę itd. W piątek aż
przyjemnie było przyjść z psem. A w sobotę spacerowiczów witał
taki oto widoczek (po kliknięciu powinno się powiększyć):
i ten sam obrazek z innej
perspektywy:
O potłuczonych butelkach i kapslach
już nawet nie ma co wspominać.
Innymi słowy tylko jak pada deszcz
w sezonie w sobotę i niedzielę nie ma problemów gdzie pójść z
psem na spacer, żeby człowieka szlag nie trafił. W związku z tym
postanowiłem sabotować weekendy – wiele lat temu kupiłem od
jakiś „Apaczów” „magiczną” rurę do wywoływania deszczu.
Wystarczy obrócić i będzie padać. W piątki od rana będę więc
zaklinać deszcz.
Michał
& Sagor
Fot.: Michał