czwartek, 16 sierpnia 2012

Psia liryka

Ech, za nic w świecie nie przypomnę sobie jak trafiłem na anonimowy (podobno w sieci się nie da :P) blog, na którym znalazłem przedruk pięknego wiersza BarbaryBorzymowskiej „Dokąd idą psy?”. Wiersz, jak pisałem – piękny. A pod tekstem link do stronyźródłowej.

Zajrzałem. Wiersze, niektóre zapewne nie tylko mi znane z lat dzieciństwa... Niektóre również anonimowe. Wesołe, smutne, refleksyjne, satyryczne... Słowem – życie z psem w pełnej krasie. Gorąco zachęcam do odwiedzin – a na zachętę – wiersz autorstwa Danuty Wawiłow:

PAN I PIES
Razem co wieczór pan i pies
Pan, bo pies chciał, a pies bo musiał
Pan się uwznioślał aż do łez
A pies pod każdym drzewkiem siusiał

Piesek oblewał każdy płot
A pan opiewał mleczną drogę
Im wyższy pan obierał lot
Tym wyżej pies podnosił nogę

Wracali do dom za pan brat
Szczęśliwi, choć nie syci jeszcze
Pies się na swej rogóżce kładł
A pan do rana pisał wiersze

Tak nader ściśle, nie od dziś
Wiąże się życie i liryka
Pan by bez psa nie musiał wyjść
Pies się bez pana nie wysika.

Więcej wierszy o psach – http://www.zlotagrota.poznan.pl/poezja.htm

Michał & Sagor

Fot.: Michał

sobota, 11 sierpnia 2012

Kapeć i kaktus

Przyznam szczerze, że oglądając przesympatyczną komedię Marley i ja” (przy okazji – gratuluję osobie, która na potrzeby telewizji przetłumaczyła tytuł jako „Marley i John”) sceptycznie podchodziłem do kwestii dewastacji otoczenia przez labradora. Mówiąc wprost uważałem, że zostały one „podkolorowane” już to przez samego Johna Grogana, względnie przez reżyserów. Za to sceny labradorskiego indywidualizmu podczas spacerów uważałem za całkowicie trafione.

A potem w serwisie Labradory.info pojawiła się dyskusja „Labrador – Demolka”, i przyszło mi zmienić zdanie.

Pod tym względem Sagor jest wyjątkowo spokojny. Nie lubi zostawać sam w domu, ale jeśli trzeba, to trudno. Ma dostęp do wszystkich pomieszczeń i włączone radio, żeby się nie czuł samotnie. Lubi stację, która nadaje dużo muzyki klasycznej, filmowej i jazzu :) Kładzie się na kanapie i śpi.

Inna rzecz, że po powrocie następuje Labradorski Taniec Powitalny, nader często połączony z pokazem latających dywanów, doniczek i wszystkiego, co się znajdzie w zasięgu merdającego ogonka. Ale to się nie liczy jako celowa dewastacja.

Zrobiłem sobie remanent w pamięci i wyszło mi, że oprócz śladów psich zębów na niektórych meblach i opisanego oparcia kanapy ofiarami niszczycielskich zapędów Sagora padły kapcie, legowisko i pewien kaktus. Legowisko zresztą po naprawie służy nam do dzisiaj w charakterze elementu zagracającego. Pies rzadko z niego korzysta.

Z kapciem historia była jeszcze prostsza – pewnego dnia zniknęła tasiemka obramowania, taka, coby się materiał nie pruł. O tym, że za wypruciem i tajemniczym zniknięciem tasiemki stoi labradorek przekonałem się dopiero w trakcie spaceru. W jakich okolicznościach – możecie się Państwo domyśleć :) W ramach wyjaśnień podpowiem, że taka tasiemka okazała się wybitnie niestrawna.

Z kaktusem za to – o, to było coś! Rzecz miała się w czasach, gdy labradorkowi wiek liczyło się raczej w tygodniach, bądź zaczynało dopiero liczyć w miesiącach.

Objąwszy w swe władztwo Kwaterę Główną Labradorka oraz włączywszy dwójkę człowieków do sfory, szczeniak rozpoczął lustrację włości. Wszystko go ciekawiło, co nie dziwi, gdyż labradory z natury są ciekawskimi psami, a szczeniaki to już w ogóle.

W mieszkaniu mamy sporo roślin doniczkowych. Na podłodze, w zasięgu kłów i pazurów labradorka stała doniczka z kaktusem. Kaktus był naprawdę śliczny – wyglądał jak obsypany puchem. Niestety, puch ten miał to do siebie, że się wszystkiego czepiał i niełatwo było się go pozbyć.

Labradorek przekonał się o tym gdy tylko spróbował powąchać „puchatego” kaktusa. Gniewne prychanie i kichanie odbiło się szerokim echem po mieszkaniu. Niezrażony jednak pierwszym niepowodzeniem postanowił zmienić strategię – ugryzł kaktusa.

Cóż to był za lament! Bez pomocy człowieka zapewne labradorek nie pozbyłby się z pyszczka nieprzyjemnego „puchu”. Niechętnie bo niechętnie, ale w końcu pozwolił sobie oczyścić mordkę. Następnie udał się do kuchni i doznany despekt skwitował solidną popijawą z miseczki.

Do trzech razy sztuka. Labradorek zapałał żądzą zemsty. Sprężystym, zdecydowanym krokiem wyruszył w kierunku doniczki z kaktusem, który stał się powodem doznanego despektu. Zatrzymał się tuż przy doniczce, po czym łapką wymierzył kaktusowi solidnego klapsa. Z wiadomym skutkiem.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

piątek, 3 sierpnia 2012

Kałużowe rozważania


Nad leśniczówką zawisła ciemna chmura. Powisiała, powisiała i w końcu raczyła się oberwać. Lało, jak wół do karety i Salomon na pochyłe drzewo razem :) Labradorek, choć mijała pora spacerku grzecznie czekał. Wiedział, że nie mam nic przeciwko spacerom w deszczu, ale są pewne granice. Ściana wody lejąca się z nieba zdecydowanie te granice przekraczała. No i mieliśmy Bardzo Miłego Gościa, któremu onegdaj Sagor zrobił niezapowiedziany remanent w lodówce.

Gdy wreszcie się wypadało – ruszyliśmy na spacer.

Niedawno, przeglądając zdjęcia „Mokre, błotne...” na profilu FB serwisu labradory.info dotarło do mnie coś, na co pewnie w innych okolicznościach nie zwróciłbym uwagi. Otóż labradorek uwielbia wodę, kocha pływać, brodzić i się taplać. Ale – nie wchodzi do brudnej wody. Kilka razy, gdy byliśmy nad jeziorem i woda była brudna, a przy brzegu leżała mało estetyczna piana Sagor nawet nie próbował wejść do wody, choć nikt by mu tego nie zabronił.

Może ma to związek z lokalizacją Kwatery Głównej Labradorka w Bardzo Dużym Mieście, gdzie kałuże to pochodna wody, w większości będąca kumulacją benzyny, smarów, oleju i co tam jeszcze wyciekło z samochodów, plus tego wszystkiego, co spadło z deszczem? A że taka mieszanka nie służy psim łapom, to pewne. Możliwe też, że ma to źródło w latach szczenięcych labka, który kilka razy wytaplał się w jakimś podejrzanym bajorze. Po tych wyczynach spacer był natychmiast przerywany, zaś labradorek na smyczy w niesławie był prowadzony do domu, gdzie czekała go kąpiel w wannie (co lubi) z użyciem szamponu dla psów (czego już nie lubi). A może jedno i drugie? Zapytam w Noc Wigilijną, jeśli akurat zwyczajowo nie będzie chrapać.

Tak czy owak labradorek z zasady stara się omijać kałuże. Normalnie. Tym razem jednak kałuże były w lesie. Po zdziwionym spojrzeniu, że sam wlazłem w kałużę sięgającą powyżej kostek (bo nie było jej jak ominąć), labradorek z wyraźnym wahaniem ale i zadowoleniem sam wlazł do wody. Brykania było co niemiara, plusku również. Potem pojawił się kijaszek konkretnych rozmiarów, z którym taplanie w kałużach nabrało najwyraźniej nowego smaku. I nowego rozbryzgu.

Po udanym spacerze labradorka czekało tradycyjne wycieranie ręcznikami. Cóż, jak się chce swobodnie przemieszczać po całym domu i układać na tapczanach – trzeba trochę pocierpieć. Inna sprawa, że gdy tylko Sagor zobaczy ręcznik, od razu zaczyna wycierać łeb o moje spodnie, w rezultacie czego wyglądam jakbym..., hm... - a domyślcie się sami :P

I to już koniec kałużowych rozważań na dziś. Ciekawe tylko, kiedy mi wyschną sandały. I spodnie :D

Michał & Sagor

Fot.: Michał, pozował - Sagor

PS. Nie zamieszczamy zdjęć z brykania po kałużach - wyszły jak Zabłocki na nocnikach, wszystkie były do d... :P