Przyznam szczerze, że
oglądając przesympatyczną komedię Marley i ja” (przy
okazji – gratuluję osobie, która na potrzeby telewizji
przetłumaczyła tytuł jako „Marley i John”) sceptycznie
podchodziłem do kwestii dewastacji otoczenia przez labradora. Mówiąc
wprost uważałem, że zostały one „podkolorowane” już to przez
samego Johna Grogana, względnie przez reżyserów. Za to sceny
labradorskiego indywidualizmu podczas spacerów uważałem za
całkowicie trafione.
A potem w serwisie
Labradory.info pojawiła się dyskusja „Labrador – Demolka”,
i przyszło mi zmienić zdanie.
Pod tym względem Sagor
jest wyjątkowo spokojny. Nie lubi zostawać sam w domu, ale jeśli
trzeba, to trudno. Ma dostęp do wszystkich pomieszczeń i włączone
radio, żeby się nie czuł samotnie. Lubi stację, która nadaje
dużo muzyki klasycznej, filmowej i jazzu :) Kładzie się na kanapie
i śpi.
Inna rzecz, że po
powrocie następuje Labradorski Taniec Powitalny, nader często
połączony z pokazem latających dywanów, doniczek i wszystkiego,
co się znajdzie w zasięgu merdającego ogonka. Ale to się nie
liczy jako celowa dewastacja.
Zrobiłem sobie remanent
w pamięci i wyszło mi, że oprócz śladów psich zębów na
niektórych meblach i opisanego oparcia kanapy ofiarami
niszczycielskich zapędów Sagora padły kapcie, legowisko i pewien
kaktus. Legowisko zresztą po naprawie służy nam do dzisiaj w
charakterze elementu zagracającego. Pies rzadko z niego korzysta.
Z kapciem
historia była jeszcze prostsza – pewnego dnia zniknęła tasiemka
obramowania, taka, coby się materiał nie pruł. O tym, że za
wypruciem i tajemniczym zniknięciem tasiemki stoi labradorek
przekonałem się dopiero w trakcie spaceru. W jakich okolicznościach
– możecie się Państwo domyśleć :) W ramach wyjaśnień
podpowiem, że taka tasiemka okazała się wybitnie niestrawna.
Z kaktusem za to – o,
to było coś! Rzecz miała się w czasach, gdy labradorkowi wiek
liczyło się raczej w tygodniach, bądź zaczynało dopiero liczyć
w miesiącach.
Objąwszy w swe władztwo
Kwaterę Główną Labradorka oraz włączywszy dwójkę człowieków
do sfory, szczeniak rozpoczął lustrację włości. Wszystko go
ciekawiło, co nie dziwi, gdyż labradory z natury są ciekawskimi
psami, a szczeniaki to już w ogóle.
W mieszkaniu mamy sporo
roślin doniczkowych. Na podłodze, w zasięgu kłów i pazurów
labradorka stała doniczka z kaktusem. Kaktus był naprawdę śliczny
– wyglądał jak obsypany puchem. Niestety, puch ten miał to do
siebie, że się wszystkiego czepiał i niełatwo było się go
pozbyć.
Labradorek przekonał się
o tym gdy tylko spróbował powąchać „puchatego” kaktusa.
Gniewne prychanie i kichanie odbiło się szerokim echem po
mieszkaniu. Niezrażony jednak pierwszym niepowodzeniem postanowił
zmienić strategię – ugryzł kaktusa.
Cóż to był za lament!
Bez pomocy człowieka zapewne labradorek nie pozbyłby się z
pyszczka nieprzyjemnego „puchu”. Niechętnie bo niechętnie, ale
w końcu pozwolił sobie oczyścić mordkę. Następnie udał się do
kuchni i doznany despekt skwitował solidną popijawą z miseczki.
Do trzech razy sztuka.
Labradorek zapałał żądzą zemsty. Sprężystym, zdecydowanym
krokiem wyruszył w kierunku doniczki z kaktusem, który stał się
powodem doznanego despektu. Zatrzymał się tuż przy doniczce, po
czym łapką wymierzył kaktusowi solidnego klapsa. Z wiadomym
skutkiem.
Michał & Sagor
Fot.: Michał