Dni są coraz krótsze, wieczory coraz chłodniejsze. Lato powoli
dobiega końca. Może to i lepiej? Bo dla labradorka tegoroczne lato
było wyjątkowo nieudane.
Wbrew planom wyjazd do leśniczówki co i rusz był odkładany. W
rezultacie okres najgorszych upałów Sagor spędził w Bardzo Dużym
Mieście, co, jak nie trudno się domyślić, niezbyt go cieszyło.
W lipcu okazało się, że labradorek uszkodził sobie rogówkę
przedzierając się niczym czołg przez krzaki ku jakiemuś wyjątkowo
interesującemu zapachowi. W rezultacie przez dwa tygodnie dostawał
kropelki. 6 razy dziennie jedne, 4 razy dziennie drugie. Czas
podawania lekarstw nie może się pokrywać, czyli – ubaw po pachy.
Wszystko to jednak nic w porównaniu z tym, co dopiero miało
nastąpić. Wydawało się, że teraz to już będzie tylko lepiej,
gdy jak grom z jasnego nieba spadła nań choroba. I to w najmniej
odpowiednim momencie (jakby istniał odpowiedni czas do chorowania,
ale to szczegół).
Na 12 sierpnia umówiłem się w warsztacie samochodowym na przegląd.
Od rana Sagor chodził na sztywnych łapkach i z podkulonym ogonem.
Pojechałem do warsztatu, gdzie zostawiłem samochód, i pędem do
domu. Z psem coraz gorzej – popiskuje z bólu. Co gorsze, jego
weterynarz wyjechała na urlop!
Sąsiad zawiózł nas do innego „weta”. Klinika jak się patrzy.
Niestety, lekarze nie bardzo słuchali tego, co miałem do
powiedzenia (np. o przebytej boreliozie), wpisy w książeczce
zdrowia psa też ich nie interesowały. Pies został obmacany,
diagnozy nie postawiono snując domysły, dostał więc zastrzyk
przeciwbólowy ze sterydami.
Pomogło. Na chwilę. Bo po kilku godzinach znów się zaczęło. Tym
razem piszczał coraz częściej. A późno w nocy dyszał i nawet
nie mógł się przewrócić z boku na bok, tak go bolało.
W domu, jak zwykle w takich przypadkach, brak leków przeciwbólowych,
a już zwłaszcza nadających się dla psa. Sprawdziłem w
internecie, co można mu podać, i pędem na poszukiwanie najbliższej
całodobowej apteki. Przed wyjściem jednak podałem mu lek na ból
stawów, gdzie środek przeciwbólowy był odpowiednikiem zalecanego
dla zwierząt. Jak się okazało – trafiłem, co potwierdziła
również nasza Weterynarz.
Po drodze zajrzałem do sąsiadów licząc, że może oni będą
mieli jakiś lek przeciwbólowy dla zwierzaka. Gdy p. Janusz zobaczył
mnie w drzwiach, choć pora już dawno przyzwoita nie była, zadał
tylko jedno pytanie: „Gdzie jedziemy?”. Potem,
wraz z p. Hanią zaczęło się gorączkowe dzwonienie, gdzie się
udać, żeby uzyskać jakąś pomoc. W trakcie otrzymałem wiadomość,
że Sagor poczuł się dobrze i bez żadnych ekscesów poszedł spać.
Wróciłem do domu. Ale – co dalej, przecież tego tak nie można
zostawić. Obserwacja psa i decyzja – za kilka dni wraca jego
Weterynarz. Czekamy. Spacerki skrócone do niezbędnego minimum, żeby
w razie czego nie pogłębiać choroby.
Tym razem badanie było znacznie dokładniejsze. Diagnoza – to
niestety zmiany zwyrodnieniowe. Cała lista zaleceń, co robić,
czego nie robić. Lekarstwa. Cóż, starość nie radość, ale
poddawać się nie wolno.
Na zakończenie tego niewesołego
wpisu pragnę gorąco podziękować moim Wspaniałym Sąsiadom,
wielkim miłośnikom zwierząt – p. Januszowi i p. Hani. Za pomoc,
wsparcie, wyrozumiałość i bezinteresowność. A przede wszystkim
za to, że po prostu tacy są.
Michał & Sagor
PS. Pani Hania założyła blog o swoich podopiecznych. Pierwszy
opublikowany wpis jest głupawy i w dodatku mojego autorstwa. Ale
pojawił się już następny – o nowej suni, do której zapewne
Sagor będzie często wzdychać :-P Więc linkuję (cholera, trzeba
by uzupełnić linkiernię) "Fajną ferajnę" i zachęcam do czytania – będzie o
czym!