piątek, 8 lutego 2013

Historia o pączkach

Wrrr.... parszywy dzień wczoraj miałem. Nie dość, że się nie wyspałem, to jeszcze wkurzył mnie pewien typ, którego nie nazwę tak, jak na to zasługuje wyłącznie dlatego, że ten tekst mogą przeczytać kobiety i dzieci.

No i jeszcze Tłusty Czwartek. Nie mam nic przeciwko tradycjom, wręcz przeciwnie. Szkopuł w tym, że od dłuższego czasu nie przepadam za słodyczami w ogóle, a za pączkami zwłaszcza. Nie wiem czemu. Ponadto miałem jechać po zakupy, a tu śnieg pada i pada, „solniczek” nie widać, błoto na jezdniach... Ostatecznie dałem sobie spokój – po co ryzykować wizytę w warsztacie blacharskim?

W wyniku splotu wydarzeń wieczorem byłem w wyjątkowo nieprzyjaznym do świata usposobieniu. Labradorek doskonale to wyczuł. Na ostatnim tego dnia spacerku zachowywał się wyjątkowo grzecznie i bardzo ładnie się bawił z miłą, półroczną suczką owczarka collie. Po powrocie do domu podszedł do mnie, polizał rękę (a gdy się dało również twarz), jakby chciał powiedzieć Ej, nie martw się już dłużej! Potem położył się wygodnie i zaczął rozkosznie pochrapywać. Wie, szelma jeden, że mnie to uspokaja :-)

A mi przypomniała się historia sprzed lat, związana z Tłustym Czwartkiem i pączkami.

Rzecz wydarzyła się w 1999 r. Był Tłusty Czwartek. W firmie, w której ówcześnie pracowałem, byłem najmłodszy stażem i wiekiem, więc nic dziwnego, że zostałem „na ochotnika” wyznaczony do hurtowego zakupu pączków. Wyposażony w listę „ile komu” oraz stosowną ilość gotówki wyruszyłem do pobliskiej cukierni, cieszącej się zresztą zupełnie zasłużoną renomą.

Cukiernia mieściła się na parterze kamienicy stojącej przy wąskiej uliczce centrum Bardzo Dużego Miasta. Traf chciał, że drzwi wejściowe cukierni sąsiadowały z drzwiami wejściowymi sklepu zoologicznego na grubość ściany. Dodać należy, że nad wejściem do sklepu zoologicznego prostopadle do elewacji przymocowany był duży szyld ze stosownym napisem. Nad cukiernią takowego nie było.

Kolejka chętnych na pączki była długa i stała na ulicy. Patrząc z boku można było odnieść wrażenie, że ludzie ci mogą czekać na wejście do sklepu zoologicznego. Takie wrażenie odniósł najwyraźniej pewien Pan, który na skutek nadmiernego spożycia wyrobów przemysłu gorzelniczego miał ewidentne problemy z zachowaniem równowagi. Jak się później okazało również fonia mu szwankowała. Kalendarz też.

Ów Pan, mimo tych wszystkich dolegliwości, zachował jednak podziwu godną ciekawość świata. Najpierw zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy i spróbował samodzielnie ogarnąć zjawisko kolejki. Najwyraźniej mu się to nie udało, więc postanowił zbadać rzecz u źródła. Sprawa nie była prosta – pokonać trzeba było w tym celu liczne przeszkody terenowe: krawężniki, zaparkowane samochody, przejeżdżające samochody i – jak mawiają wojskowi – małe akweny wodne o granicach nieoznaczonych na mapach i nikłym znaczeniu strategicznym, czyli kałuże. A wszystko to wbrew słabości ciała. Duch jednak był w nim silny, dzięki czemu pokonał szczęśliwie ulicę.

Stałem sobie spokojnie obserwując wyczyn owej ofiary pomroczności jasnej pełnej. Nie wiem czemu ów osobnik uznał, że to właśnie ja jestem najbardziej kompetentną osobą, która pomoże mu rozwikłać zagadkę stojących na ulicy ludzi.

  • Co się dzieje? - zapytał na przekór własnemu językowi i zębom. Wzrok mój w tym momencie padł na szyld sklepu zoologicznego.
  • Chomiki rzucili!
Ofiara pomroczności jasnej pełnej oddaliła się pełnym godności slalomem. Ucichły bełkotliwe wyrazy dobywające się z otworu paszczowego, a chwilę później smród spalin (niczym w reklamie odświeżacza) zamaskował aromat rozsiewany przez dociekliwego badacza.

Michał & Sagor
Fot.: http://pl.wikipedia.org

PS. Młodszym wiekiem Czytelnikom wyjaśniam, że w latach osiemdziesiątych XX w. w Polsce występowały „przejściowe trudności w zaopatrzeniu”. Ponieważ były one permanentne i dotyczyły praktycznie wszystkiego, więc niektórzy mówili, że są one przejściowe, ponieważ przechodzą z ojca na syna. W potocznym języku zaś pojawiło się określenie „rzucili towar do sklepu” co oznaczało zwykłą dostawę towaru. I tak mówiono na przykład, że do jakiegoś sklepu rzucili wołowe, kawę, buty, papier toaletowy itp. a pod sklepami ustawiały się kolejki. Jestem święcie przekonany, że ów Pan doskonale znał tego typu związki frazeologiczne.

1 komentarz:

  1. Dobrze, że Pan nie postanowił zakupic jedne z "rzuconych" chomików :P

    OdpowiedzUsuń