sobota, 29 grudnia 2012

W czasie grypy psy się nie nudzą :)

Paranoja jakaś! Przed świętami co dzwoniłem do znajomych złożyć życzenia, to wciąż informacja, że chory / chora, ledwie zipie itd. W końcu dopadło i mnie wraz z Rodziną, przeto podejrzewam, że to jakiś internetowy / telekomunikacyjny wirus :P

Powoli wychodzimy na prostą, ale nie jest lekko. Labradorek wyrozumiale przyjął skrócenie spacerków. Na dworze albo wieje, albo leje, a ja nie mam ochoty zaziębić tego świństwa, które złapałem. Raz mi się udało – gardło mi tak spuchło, że nie mogłem przełknąć łyka herbaty ani nawet dopiąć koszuli. Wrogowi nie życzę. A przy okazji – ktoś wie może który to sadysta wymyślił na takie schorzenia (ostry stan zapalny gardła) antybiotyk w centymetrowej długości tabletkach? Bodaj go...

Spacerki, jako się rzekło, skrócone, ale wcale nie znaczy to, że labradorek ma obrastać tłuszczykiem leniąc się na kanapie. W domu też się można z nim wspaniale bawić. Oto prosty sposób, zapewne wielu Czytelnikom doskonale znany. Wykorzystuje naturalne skłonności labka do zabawy, tropienia i rzecz jasna – podjadania.

Obieramy jabłuszko, wycinamy pestki. Kroimy na plasterki. Labek siedzi przy stole i ślini się na potęgę, i podłogę też. Dajemy mu kawałek (przecież trzeba go czymś zatrzymać w kuchni zanim zamkniemy drzwi) a resztę ukrywamy w mieszkaniu tak, żeby pies nie wiedział, gdzie schowaliśmy. Można chować na różnej wysokości (byle nie za wysoko, bo cała szafka poleci), względnie pod poduszkami itd. Otwieramy drzwi i – szukaj! Dobrze go co jakiś czas zachęcać i chwalić. Przednia zabawa. Ubocznym skutkiem jest to, że pies po pewnym czasie bezbłędnie wystawi wam każdego przechodnia, mającego przy sobie jabłko :D

Zabawa ma zresztą więcej wersji (i pewnie nie wszystkie znam) – możemy zamiast jabłuszka (które zostanie niechybnie zjedzone) chować laskę wanilii. Pies musi ją obwąchać i następnie znaleźć. Ważne, żeby to był wystarczająco intensywny zapach. Rzecz jasna po znalezieniu – nagroda.

Inna opcja to wersja „gry w trzy karty”. Chowamy smakołyk pod np. kubeczek po jogurcie. Psu dajemy powąchać dłoń, na której został zapach smakołyku i każemy szukać. Zaczyna się od jednego kubeczka, ale potem można dostawiać kolejne, aż do etapu odchudzania :)

Życzymy miłej zabawy,

Michał & Sagor
Brak fot.: Michał

piątek, 28 grudnia 2012

Urojenia

Wygodnie wyciągnięty na kanapie labradorek rozkosznie pochrapywał podczas gdy ja rozmawiałem przez internet z Agnieszką. Szczegółowo poruszaliśmy tematy ogólne, ogólnie zahaczając o szczegóły, gdy wtem z głośników rozległy się dźwięki, których emiterem żadną miarą nie mogła być Agnieszka :-)

Rozpoznałem odgłosy bez trudu – to dwie jej labradorki postanowiły przyłączyć się do dyskusji prezentując całą bogatą skalę labradorskich pomrukiwań we wszystkich tonacjach, kombinacjach i wariacjach. Sagorowi też się zdarzają takie przemowy do człowieków, więc nie było żadnych wątpliwości.

Agnieszka przeprosiła na chwilę i zaczęła swym pupilkom perswadować, że nie ma powodu i ogólnie jest noc, a ona rozmawia. Po pewnym czasie albo suniom się wyczerpał repertuar, albo też trafiły im do przekonania argumenty Agnieszki, więc mogliśmy wrócić do przerwanej konwersacji.

  • No widzisz, cały czas ostatnio tak mam – zaczęła Agnieszka – jednej się uroiło, że będzie mieć szczeniaki, a drugiej... sama już nie wiem.
  • Może, że zostanie ciocią? - uprzejmie podpowiedziałem.

Michał & Sagor
Fot.: prawdopodobnie Michał (Sagor z rodzeństwem)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Najserdeczniejsze życzenia

W tym jakże szczególnym dniu chcemy złożyć życzenia bezdomniaczkom i adaptusiom znalezienia kochających człowieków, ciepłego domu, zawsze pełnych brzuszków i dużo zdrowia. Tym psom, której mają swoje domy i swoich osobistych człowieków – dużo zdrowia, zabawy i radości. Odwiedzającym nasze strony – aby zawsze opuszczali je uśmiechnięci i zadowoleni.

Szczególnie gorące życzenia kierujmy do tych wszystkich wspaniałych ludzi zaangażowanych w prowadzenie Domów Tymczasowych oraz poszukiwanie nowych opiekunów dla adaptusiów, jak również do tych, którzy przygarniają pod swój dach zwierzęta w potrzebie.

Osobne życzenia składamy wszystkim blogerom i osobom zaangażowanym w prowadzenie stron poświęconych zwierzętom.

Wszystkim wymienionym i niewymienionym, tym, którzy to przeczytają i tym, którzy tego nie przeczytają życzymy zdrowia i wszelkiej pomyślności oraz spokojnych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia.

Pozdrawiamy serdecznie
Michał & Sagor

Fot.: internet (Sagor się nie dał przebrać)

sobota, 22 grudnia 2012

Gryzak wieczorową porą

Myjecie swoim psom zęby? Ja nie, jakoś nie widzę siebie i Sagora ze szczoteczką w psim pysku i płukaniem przy użyciu prysznica. Ale w końcu nikt chyba nie chciałby mieć psa z próchnicą. Pierwsza sprawa – ograniczyć dostęp do cukru. Labradorek cukier otrzymuje wyłącznie w postaci naturalnej – jabłka, marchewki, gruszki, które dodatkowo czyszczą psie zęby. Żadnych landrynek, drażetek, czekolady, ciasta itp., choć, jak w pewnym dowcipie o Radiu Erewań – próby trwają :-)

Inna rzecz, że przesada z owocami może się skończyć rozwolnieniem, a człowiek jednak czasami potrzebuje się wyspać. Na szczęście sklepy oferują szeroką gamę gryzaków, które mają pomóc w utrzymaniu psiego uzębienia w zdrowiu. A ponieważ, jak wiadomo, labradory składają się z głowy, żołądka (i ogona) oraz olbrzymiej skłonności do zabawy – więc można połączyć przyjemne z pożytecznym.

Sagor raz dziennie (na ogół – czasem potrzebne jest przekupstwo bądź ekstra nagroda) otrzymuje takowego gryzaka. Dzieje się to z reguły wieczorową porą, tak koło 23 – ej.

Można zwyczajnie dać psu gryzaka. Ale można też zamienić wieczorne łasowanie w zabawę. Ponieważ o godzinie gryzakowej labradorek z reguły śpi twardo rozkosznie pochrapując, więc przynoszony do pokoju gryzak często nie jest przez niego rejestrowany. Wtedy wystarczy go schować i obudzić labradorka znaczącym niuchaniem, potem komenda „szukaj!” - i uwaga na doniczki ;-) Ogon merda jak szalony, nos pracuje.

Jeszcze ciekawiej jest, gdy w pomieszczeniu przebywa kilkoro człowieków. Wtedy można utrudnić i przeciągnąć zabawę – człowieki przekazują sobie gryzaka tak, alby labradorek nie widział i w procesie lokalizacji smakołyku mógł polegać wyłącznie na swoim węchu. Przednia zabawa, a jaka duma z upolowania gryzaka :-D

Michał & Sagor

Fot.: Michał

czwartek, 20 grudnia 2012

Ognisty raut labradorka

Rzeka leniwie płynęła meandrami wśród pól i lasów. Nad brzegami jej czystych wód z czasem zaczęły wyrastać wioski, a także osiedla domków letniskowych. W tym miejscu dodatkowym atutem był szeroki i płytki bród, gdzie dziatwa mogła się bezpiecznie pluskać, a labradorek i inne psiaki taplać częściej brodząc, niż pływając.

We wspomnianym osiedlu domków letniskowych dwie działki należą do dwu moich cioć – Marii i Hani. Gdy okazało się, że wbrew obawom Sagor nie jest czworonożnym huraganem, ciocia Maria chętnie udostępniała nam klucze do „domku dla gości”, zresztą niewiele różniącego się od jej „rezydencji”.

Po drugiej stronie drogi znajdowała się rezydencja (tym razem bez ironii) cioci Hani, która jest nieco pretensjonalna, co mnie akurat pobudza do żartów. Oprócz tego – ciocia Hania ma czułe serce dla psów. Pewnego razu podczas pobytu w górach za „flaszkę” odkupiła pięknego, białego psa łańcuchowego. Ponieważ ciocia Hania, podobnie jak ja, ma skłonności do rozpieszczania psów, więc założenie, że dorosłego, podwórzowego burka uda się przerobić na salonowego przytulaska w tym wypadku było, delikatnie rzecz ujmując, karkołomne. I tak też się stało – większy od Sagora Bruno bardzo pokochał swoich nowych człowieków. Wpadających w odwiedziny gości traktował jak intruzów, a nieprzyzwyczajony do spacerów na smyczy zmieniał się w sapiący parowóz holujący uczepionego smyczy człowieka.

Tak dalej być nie będzie!, postanowiła w końcu ciocia. W miejscowości Ł., położonej niedaleko owego osiedla, znalazła człowieka, który w przeszłości miał szkolić psy policyjne. Bruno został wysłany na resocjalizację, ja zaś śmiałem się, że potem ciocia również będzie musiała przejść odpowiednie szkolenie.

Pewnego popołudnia zajmowaliśmy się tym, czym na ogół zajmują ludzie na działce – pielęgnowaniem roślin, opalaniem, grą w piłkę z labradorkiem (to ja) tudzież plotkowaniem. Ogólnie – sielanka. Aż tu woła nas ciocia Hania i oznajmia, co następuje:

  • Jedziemy do Ł. po psa i zapraszamy na ognisko!

Moja uwaga, że my psów nie jadamy u cioci Hani wywołała krótkotrwałą konsternację, zaś u pozostałych obecnych wybuch śmiechu.

Przygotowania do ogniska toczyły się pełną parą. Labradorek, ciekaw każdego zamieszania, był wszędzie i nadzorował wszystko, ze szczególnym uwzględnieniem zbierania patyków. Ognisko odbyć się miało na pustej działce. Ponieważ jednak Bruno mimo odbycia stosownego przeszkolenia nadal zdradzał silną nieufność wobec otoczenia, ze szczególnym uwzględnieniem Sagora, ognisko miał obserwować zza płotu.

W pewnym momencie ciocia Hania przyniosła integralną część udanego ogniska – koszyk z wiktuałami. Zamiast jednak postawić koszyk na specjalnie w tym celu przyniesionym składanym stoliku – postawiła go na ziemi. Nadzorujący wszystko labradorek rzecz jasna koszykowi nie przepuścił. Spokojnie podszedł, wsadził nos do środka, wyjął sobie dwie kiełbaski (a mógł wszystkie) i nie spiesząc się ruszył w swoją stronę w celu dokonania spokojnej weryfikacji walorów smakowych i odżywczych mięska.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

środa, 19 grudnia 2012

Ups, pomyłka

Nie wiem, czy wszyscy labomaniacy tak mają, ale ja zawsze, gdy widzę labradora, uśmiecham się i – gdy sytuacja pozwoli – głaszczę skwapliwie podstawiany łepek. Być może jest to projekcja emocji, jakimi obdarzam swojego domowego celebrytana :-) Inna rzecz, że na skutek popularności rasy zdarzają się labradory agresywne w stosunku do otoczenia. Pseudohodowle, psia mać!

Pewnego dnia wyszedłem do osiedlowego sklepu po jakieś zakupy. Ponieważ labradorek nie lubi promocji a ja nigdy nie zostawiam go pod sklepem (spacer jest dla psa!), więc został w domu.

Na ulicy zobaczyłem „biszkopcika”, którego brzuch prawie szorował po chodniku. Ponieważ nos mam zawieszony znacznie wyżej, niż psi ogon i nie mam zwyczaju lustrować podwozia napotkanym psom (a tym bardziej pakować tam nosa), więc pełen dobrych intencji uśmiechnąłem się. Właściciel też się uśmiechnął, zaś ociężale człapiący labek zdobył się na przyjazne merdnięcie ogonem. Co może pójść nie tak?

Gdy się zrównaliśmy, pogłaskałem psi łepek i zapytałem „smyczowego”:

  • Kiedy będą szczeniaczki?

W tym momencie w oczach człowieka pojawił się nieprzyjazny błysk, a otwór gębowy wychrypiał:

  • To jest pies!

No cóż, utuczenie labka jest na ogół sprawą prostą jak konstrukcja cepa. Piszę na ogół, gdyż autentyczny krewniak Sagora jest... niejadkiem. Ale sądzę, że to wyjątek.

Owego zapasionego labka wraz ze „smyczowym” dość często widuję. Nie wiem, czy na skutek mojej pomyłki, czy też może trafił na weterynarza, który go solidnie opiep.... za doprowadzenie psa do takiego stanu, ale biszkopcik wyraźnie stracił na wadze. Niestety, parafrazując fraszkę Boy – Żeleńskiego, chociaż psina schudła, pozostał zarys pudła. I nadal ma widoczną nadwagę. Być może ma też problemy ze stawami, bo człapie ociężale i zawsze ze zrezygnowanie opuszczonym łbem i ogonem.

Właściciel na wszelki wypadek omija mnie szerokim łukiem, obdarzając jednoznacznie nieprzychylnym spojrzeniem.

Michał & Sagor
Fot.: internet

niedziela, 16 grudnia 2012

Zimowa historia

Uff..., za oknem zima. Śnieg, mróz, odwilż, lód... U labradorka zbiegło się to z tropieniem „pachnącej” suczki, a wtedy – nie ma zmiłuj :P A że w Bardzo Dużym Mieście, gdzie mieści się Kwatera Główna Labradorka obowiązuje zasada z filmu „Brunet wieczorową porą”, w myśl której nie ma sensu odśnieżać (chodników zwłaszcza), bo na wiosnę i tak się stopi i spłynie kanalizacją, więc mam przypływ adrenaliny gwarantowany :)

Mniejsza z tym. Za każdym razem, gdy śnieg okrywa ziemię zaskakując służby miejskie, powraca wspomnienie sprzed lat.

Śnieg padał i padał, i napadało go całkiem sporo. Przechodnie pogodnie brnęli przez zaspy; dziatwa, w zależności od wieku i spożycia, zjeżdżała na sankach lub zadkach, a w zależności od temperamentu toczyła bitwy na śnieżki, wedle fantazji obrzucając siebie nawzajem lub przejeżdżające samochody (których kierowcy wprawiali się w poślizgach niekoniecznie kontrolowanych), względnie zalepiała śniegiem domofony. Niektórzy lepili bałwany na obraz i podobieństwo swoje, nie zawsze marchewki używając w charakterze imitacji nosa :D Chwalipięty :P

Wieczorową porą przed Kwaterą Główną Labradorka zaczęło powstawać Dzieło. Przy pomocy wiaderka, łopatki i rąk własnych pewien Pan wraz ze swą latoroślą rozpoczął pracę nad śnieżną rzeźbą. Do dziś zresztą wśród sąsiadów toczy się dyskusja, czy w następstwie owej pracy powstał zimowy pomnik psa, czy kota? Sądząc po reakcji labradorka ewidentnie był to pies. A było tak:

Wyszliśmy z labradorkiem na wieczorny spacer. A tu przed sąsiednią klatką – niespodzianka. Białe, uszaste, ogoniaste „coś” przywarowało. Labradorek – pełna konsternacja. Najpierw popiskiwania, potem poszczekiwania – bez efektu. W końcu, na sztywnych łapkach, podszedł do niereagującego na jego anonse „cosia” w celu powąchania tam, gdzie trzeba. Ostrożnie zaczął obwąchiwać, i gdy w rezultacie doszedł do wniosku, że potencjalny kompan zabaw jest skończonym bałwanem, ceremoniał się skończył, a Sagor nonszalancko zadarł zadnią łapkę.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

środa, 5 grudnia 2012

Zanim weźmiesz psa lub inne zwierzę

Niedawno w internecie trafiłem na rysunek, który zastosowałem jako ilustrację do niniejszego wpisu. Przyznam szczerze, że czuję się trochę nieswojo pisząc o sprawach, które dla każdego powinny być oczywiste. Z drugiej jednak strony ilość informacji o porzuconych psach, szukających domu jest doprawdy przytłaczająca. Może więc, zgodnie ze słowami Ani prowadzącej blog dogulcowo.pl potrzebna jest akcja uświadamiająca, że pies, jak również każde inne zwierzę, to nie zabawka? Tym bardziej, że idą święta, a szczeniaczki z kokardkami tak uroczo komponują się z choinką w atmosferze spokoju i radości...

Pies w domu to rzecz jasna ogrom szczęścia i radości. Ale przede wszystkim – pies to odpowiedzialność! I nie chodzi tutaj bynajmniej o ponoszenie przez opiekuna / przewodnika / właściciela (niepotrzebne skreślić) odpowiedzialności prawnej za wszelkie poczynione przez psa szkody. To zwykłe, codzienne obowiązki i parę kwestii, o których trzeba pamiętać. Dla ułatwienia – wyliczam w punktach.

  1. Psa trzeba nakarmić i napoić. Sam się nie obsłuży, względnie obsłuży się w sposób, który może nie budzić zachwytu reszty domowników. Pies musi też mieć swoje miejsce w domu, taki azyl, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzać.
  2. Niezwykle istotne jest to co i w jakich ilościach je nasz pupil. Niewłaściwe odżywianie może skutkować naprawdę poważnymi kłopotami ze zdrowiem.
  3. Psa trzeba wyprowadzić na spacer. I to nie raz dziennie. Nie ma marudzenia, że brzydka pogoda, boli główka, w telewizji ciekawy program, egzamin / klasówka / sprawdzian / w pracy terminy gonią. Warto też pamiętać, że psy mają zwyczaj czasem chorować i nierzadko trzeba z nimi wychodzić dosłownie co chwilę!
  4. Pies będzie się zachowywać dokładnie tak, jak go tego nauczymy. Moi byli sąsiedzi sprawili sobie kiedyś jamniczka. Był uroczy i sympatyczny. Gdy pierwsze zachwyty minęły, piesek zostawał w domu sam nieraz na cały dzień. To jeszcze pół biedy – gorzej, że wtedy siadał pod drzwiami, wył, szczekał i ujadał! Słychać go było w całym bloku. Ponieważ szykowałem się wtedy do matury, więc łatwo sobie można wyobrazić jakie mordercze instynkty wobec psa i właścicieli się we mnie rodziły. Nadto ów jamnik był wyjątkowo agresywny, również do ludzi, „a przecież taki mały piesek nie będzie chodzić w kagańcu”.
  5. Gdy pies się nudzi, zaczyna rozrabiać i może narobić szkód. Trzeba się z tym liczyć i pamiętać, że każdy pies potrzebuje uwagi opiekunów oraz zabawy.
  6. Psy czasem chorują – wspominałem o tym. Wiąże się to z koniecznością wizyt u weterynarza oraz kupowaniem leków, czyli dodatkowymi kosztami, często sporymi. Na szczęście psy stosunkowo chętnie (w odróżnieniu od np. kotów) przyjmują tabletki – najprostszy patent: posmaruj tabletkę masełkiem i zawołaj psa; uwaga na palce :-)
  7. Nie wszystkie napotkane na spacerze psy będą przyjazne i skore do zabawy. Ludzie również bywają różni – do dziś pamiętam pewną „panią” - Sagor biegał sobie luzem, ona szła parkową alejką; labradorek przystanął, spojrzał na nią i... zaczął merdać ogonem. „Dama” podniosła wrzask, żeby wezwać Straż Miejską bo pies ją zaatakował.
  8. Niektórzy ludzie „dokarmiają” ptaszki i kotki wyrzucając resztki jedzenia gdzie popadnie, nader często za okno. Jeśli nasz piesek zje taki „owoc dobrego serca”, często nadpsuty – biegunka murowana.
  9. Pewna część społeczeństwa ma kłopoty z rozróżnieniem pomiędzy śmietnikiem a trawnikiem. Wiąże się z tym niezrozumiałym dla mnie fenomen – pełna butelka jasnego pełnego / wody ognistej / turboptysia jest wyraźnie lżejsza od pustej. Przecież gdyby było inaczej, to co za problem wyrzucić ją do kosza miast tłuc na chodniku stwarzając zagrożenie dla psich łap?
  10. Mieszkanie w mieście ma swoje plusy i minusy. Często trudno znaleźć miejsce do spacerów z psem. Warto też pamiętać, że zagrożeniem dla psich łap jest nie tylko sól, wysypywana zimą, ale również wszelkie świństwa wyciekające z samochodów.
  11. Psy dzielą się na dwie płcie. Suczki co jakiś czas mają okres godowy i wtedy trzeba je starannie pilnować. O tym, jak silny jest nasz pies przekonamy się, gdy trafi na taką „pachnącą” suczkę lub jej trop. W dużych miastach jest to praktycznie stan permanentny.
  12. Czasem chcemy / musimy wyjechać na dłużej. Co wtedy z psem? Bo trzeba pamiętać, że nie wszędzie psy będą mile widziane, a przecież trzeba też jakoś dojechać – jeśli z braku samochodu korzystamy z transportu publicznego, możemy się spotkać z kłopotami.

Pisząc powyższy tekst nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do przyjęcia pod swój dach psa bądź innego zwierzaka. Apeluję jednak o dogłębne przemyślenie sprawy i elementarną odpowiedzialność. Zwierzęta oddają nam swoje serce bez reszty i bezwarunkowo. Odpłacanie im porzuceniem bo: się znudziły / brak czasu / nie można ich zabrać na wakacje – to zwykłe draństwo.

Michał & Sagor

środa, 26 września 2012

Przyjemne z pożytecznym

Labradorek komicznie przekrzywił łepek z gracją drapiąc się zadnią łapą za uchem. „Co u licha? Jeszcze przed chwilą człowiek zabraniał kopać dołek, a teraz sam zachęca, wręcz prosi?”.

W końcu nieśmiało wkroczył w krąg wyznaczony przez usuniętą darń. Z dużą dozą niepewności grzebnął ostrożnie łapką. Usłyszawszy pochwałę nie wierzył własnym uszom. Jeszcze raz grzebnął – znowu pochwała. Teraz już pewien, że się nie przesłyszał z animuszem zaczął robić to, czego normalnie mu nie wolno – kopać dołek. Urobek psich łapek fontanną tryskał pod tyłkiem labradorskiego górnika przodkowego.

Gdy zziajany i szczęśliwy swe dzieło uznał za ukończone, jak każdy przyzwoity artysta postanowił je podpisać. Podszedł do kupy piachu i nonszalancko (czyli nie za wysoko, po co się przemęczać?) zadarł łapkę w wiadomym celu. Po czym z godnością kręcąc tyłkiem ruszył do kuchni sprawdzić, czy czegoś się nie uda wyłasować.

Cóż, leśniczówka leśniczówką, ale jakiś kompostownik jest potrzebny :-P

Michał & Sagor
Fot.: Michał

czwartek, 20 września 2012

Przyjaźń, aż się wypełnią dni

Będę Ci wiernym przyjacielem
aż po ostatni z moich dni
A w zamian proszę tak niewiele -
byś patyk czasem rzucił mi

Zawsze powitam Cię z radością
łasząc się szczęściem u Twych nóg
Pieszczotę przyjmę z przyjemnością -
takim mnie stworzył dobry Bóg

Wiecznego spaceru gdy przyjdzie czas,
bo tak ten świat złożony jest,
Zaczekam, nim los znów złączy nas
i wtedy razem – Ty i Twój pies
                      Ręka w łapę będziemy szli
                      aż się wreszcie wypełnią dni...

Autor – Michał
Inspiracja - Sagor

niedziela, 9 września 2012

Jesienne wspomnienie

Jesień. Moja ulubiona pora roku, zwłaszcza od czasu, gdy początek września przestał dla mnie oznaczać początek roku szkolnego.

Niestety, nie zawsze jesienną aurę da się określić mianem „polskiej złotej jesieni”. Szczególnie w listopadzie.

Dla mnie deszcz, wiatr i plucha oznaczają niechybnie jakieś paragrypowe męczące choróbsko. W takich sytuacjach najchętniej przesypiam całe dnie i noce. Nie inaczej było i tym razem z tą różnicą, że jako osoba najzdrowsza w rodzinie musiałem wyjść z psem na spacer.

Cóż, wyglądałem tak jak się czułem. A może nawet gorzej – wiedząc, że spacer bez wskoczenia na człowieka jest nieważny, ubrałem się specjalnie w taki sposób, żeby nie było większych strat materialnych, zwłaszcza w segmencie materiału portek. Dodatkowo nie chciało mi się ogolić, więc spod czapki wyzierała fizjonomia wcale nie mniej zarośnięta niż pyszczek labradorka. No i jeszcze nieodzowna chrypa, mogąca iść w zawody z głosem ś.p. Jana Himilsbacha tudzież Włodzimierza Wysockiego.

Słowem – aparycja w typie „naści złocisza, biedny człeku”.

Noga za nogą wlokłem się przez jesienną szarugę targany na równi porywami wiatru i smyczy wesoło brykającego labradorka. Gdy wtem z zaparkowanego samochodu wysiadły dwie dziewczyny naprawdę wielkiej urody. Na widok wesoło brykającego labradorka zaczęły się zachwyty: „Jaki śliczny! Jaki milusi! Jaki słodki!”.

Człowiek już tak ma, że czasem coś palnie szybciej, niż pomyśli. Nie inaczej było i tym razem.

Podczas gdy labradorek radośnie merdał ogonkiem, ja w odpowiedzi na dziewczęce zachwyty wychrypiałem: „No, a jakiego mam fajnego psa!”.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

Hobby? Torby ;-)

Labradorek lubi torby. Nie żeby miał do nich jakiś specjalny sentyment, to raczej sympatia o charakterze czysto praktycznym. Gdy w domu zaczyna się pakowanie toreb, to nieomylny znak wyjazdu. A wyjazd – wiadomo, równa się przygoda. Leśniczówka, działka, Roztocze... a może jeszcze gdzie indziej? Tak czy siak – będzie zabawa.

Gdy w domu pojawia się gość z torbą, to też fajnie. Trzeba koniecznie sprawdzić, co też takiego ma w torbie, i czy nie dałoby się tego wyłasować. Albo chociaż pobawić.

Ale największym sentymentem labradorek bez wątpienia darzy torby z zakupami. Gdy wracamy do domu objuczeni efektem wymiany papieru zadrukowanego podobiznami królów i książąt na dobra doczesne, to dopiero jest frajda. Przy obowiązkowym Labradorskim Tańcu Powitalnym nieodłączna mruczanka brzmi, jakby Sagor się cieszył: „Są siateczki, głodu nie będzie!”. Następnie zaczyna się rewizja zawartości siatek. W końcu pies musi trzymać łapkę na pulsie gospodarki żywieniowej człowieków :-D

Pół biedy, gdy chodzi o zakupy robione na potrzeby domu. Również znajomi przyzwyczaili się, że gdy wracają z zakupami i spotkają na swej drodze labradorka, to niewątpliwie będzie on próbować zgłębić zawartość ich siatek.

Gorzej, że labradorek nie ogranicza swoich zainteresowań / sentymentów do siatek Rodziny i znajomych. Można wręcz powiedzieć, że on rozszerza je na ogół siatek i zakupów występujący w przyrodzie.

Pewnego dnia wracaliśmy sobie ze spaceru. Człapaliśmy leniwie chodnikiem, przy czym labradorek co chwilę podnosił zadnią łapkę pozostawiając na latarniach, krzewach i słupach SMS – y dla innych piesków. Do krawężnika podjechał samochód, z którego wysiadła Jakaś Pani. Otworzyła bagażnik i wyciągnęła pokaźnych rozmiarów torbę z zakupami. Odstawiła torbę na chodnik i ponownie zagłębiła się w przestrzeń bagażową pojazdu w celu wydobycia drugiej torby.

Jakież było jej zdziwienie, gdy wyjmując torbę zobaczyła labradorka nurkującego pyskiem w stojącą na chodniku torbę. Tuż obok stał człowiek (czyli ja), trzymający w ręku smycz i spokojnie perswadował psu, że to nie jego torba.

Na szczęście Pani miała poczucie humoru i całość skwitowała śmiechem.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

wtorek, 4 września 2012

Manewr napoleoński

Jakiś czas temu pisałem jak wygląda spanie z labradorkiem. Pozwolę sobie zacytować pewien fragment, istotny dla niniejszego tekstu: „Zasadniczą kwestią, determinującą komfort spania z labkiem, jest kolejność. Wszystko zależy od tego, kto pierwszy znajdzie się w łóżku. Jeżeli jest to pies – jak nic rozwali się w poprzek i wszelkie próby znalezienia kawałka miejsca dla siebie będzie zbywać wymownym chrapnięciem”.

Otóż zauważyłem, że labradorek zaczął stosować wobec mnie wybiegi taktyczne, które nazwałem „manewrem napoleońskim”. Rzecz jasna Sagorek ma raczej mgliste pojęcie o Napoleonie, co jednak w niczym nie zmienia faktu, że opracował fortel, jak mawiał imć Zagłoba, który stosuje z powodzeniem.

Zdarza się czasami, że po południu mnie zmorze i wtedy ucinam sobie godzinną drzemkę. Cóż, takie życie, jednak pod czujnym okiem labradorka wszystko może się zamienić w przygodę. Otóż pies, jak już nie raz pisałem, swobodnie przemieszcza się po całym mieszkaniu. Aby to było możliwe – drzwi nie są zamykane. Dodam, że tak się jakoś losy potoczyły, że zarówno w Kwaterze Głównej Labradorka jak i leśniczówce układ mieszkania to tzw. amfilada – czyli pokój przechodni.

Labradorek leży sobie spokojnie na tapczanie i obserwuje. Gdy idę się położyć w ostatnim pokoju piesek czeka, aż przymknę drzwi. Układam się wygodnie, poprawiam poduszkę, przykrywam kocykiem i już – już mam zapaść w upragnioną drzemkę, gdy drzwi otwierają się z impetem. Na pokoje wkracza groźna bestia, staje przy tapczanie, zaklaszcze uszami i dokona abordażu legowiska. Bardzo grzecznie – z wymownym chrapnięciem układa się wzdłuż nóg tak, żeby nie przeszkadzać.

Cóż, trzeba więc podnieść cztery litery z tapczanu i ponownie przymknąć drzwi. Dajmy na to, żeby nie leżeć w przeciągu. No to wstaję, przymykam i wracam do przerwanej drzemki. Ale – uwaga! – tym razem już nie jestem pierwszy, tylko drugi na legowisku. A o prawie do rozwalania się na legowisku decyduje, jak pisałem kolejność.

Raz czy dwa uznałbym to za przypadek. Ale zbyt wiele takich przypadków doświadczyłem by nie podejrzewać przebiegłego fortelu :)

Reszta jest chrapaniem :D

Michał & Sagor

Fot: Michał

czwartek, 16 sierpnia 2012

Psia liryka

Ech, za nic w świecie nie przypomnę sobie jak trafiłem na anonimowy (podobno w sieci się nie da :P) blog, na którym znalazłem przedruk pięknego wiersza BarbaryBorzymowskiej „Dokąd idą psy?”. Wiersz, jak pisałem – piękny. A pod tekstem link do stronyźródłowej.

Zajrzałem. Wiersze, niektóre zapewne nie tylko mi znane z lat dzieciństwa... Niektóre również anonimowe. Wesołe, smutne, refleksyjne, satyryczne... Słowem – życie z psem w pełnej krasie. Gorąco zachęcam do odwiedzin – a na zachętę – wiersz autorstwa Danuty Wawiłow:

PAN I PIES
Razem co wieczór pan i pies
Pan, bo pies chciał, a pies bo musiał
Pan się uwznioślał aż do łez
A pies pod każdym drzewkiem siusiał

Piesek oblewał każdy płot
A pan opiewał mleczną drogę
Im wyższy pan obierał lot
Tym wyżej pies podnosił nogę

Wracali do dom za pan brat
Szczęśliwi, choć nie syci jeszcze
Pies się na swej rogóżce kładł
A pan do rana pisał wiersze

Tak nader ściśle, nie od dziś
Wiąże się życie i liryka
Pan by bez psa nie musiał wyjść
Pies się bez pana nie wysika.

Więcej wierszy o psach – http://www.zlotagrota.poznan.pl/poezja.htm

Michał & Sagor

Fot.: Michał

sobota, 11 sierpnia 2012

Kapeć i kaktus

Przyznam szczerze, że oglądając przesympatyczną komedię Marley i ja” (przy okazji – gratuluję osobie, która na potrzeby telewizji przetłumaczyła tytuł jako „Marley i John”) sceptycznie podchodziłem do kwestii dewastacji otoczenia przez labradora. Mówiąc wprost uważałem, że zostały one „podkolorowane” już to przez samego Johna Grogana, względnie przez reżyserów. Za to sceny labradorskiego indywidualizmu podczas spacerów uważałem za całkowicie trafione.

A potem w serwisie Labradory.info pojawiła się dyskusja „Labrador – Demolka”, i przyszło mi zmienić zdanie.

Pod tym względem Sagor jest wyjątkowo spokojny. Nie lubi zostawać sam w domu, ale jeśli trzeba, to trudno. Ma dostęp do wszystkich pomieszczeń i włączone radio, żeby się nie czuł samotnie. Lubi stację, która nadaje dużo muzyki klasycznej, filmowej i jazzu :) Kładzie się na kanapie i śpi.

Inna rzecz, że po powrocie następuje Labradorski Taniec Powitalny, nader często połączony z pokazem latających dywanów, doniczek i wszystkiego, co się znajdzie w zasięgu merdającego ogonka. Ale to się nie liczy jako celowa dewastacja.

Zrobiłem sobie remanent w pamięci i wyszło mi, że oprócz śladów psich zębów na niektórych meblach i opisanego oparcia kanapy ofiarami niszczycielskich zapędów Sagora padły kapcie, legowisko i pewien kaktus. Legowisko zresztą po naprawie służy nam do dzisiaj w charakterze elementu zagracającego. Pies rzadko z niego korzysta.

Z kapciem historia była jeszcze prostsza – pewnego dnia zniknęła tasiemka obramowania, taka, coby się materiał nie pruł. O tym, że za wypruciem i tajemniczym zniknięciem tasiemki stoi labradorek przekonałem się dopiero w trakcie spaceru. W jakich okolicznościach – możecie się Państwo domyśleć :) W ramach wyjaśnień podpowiem, że taka tasiemka okazała się wybitnie niestrawna.

Z kaktusem za to – o, to było coś! Rzecz miała się w czasach, gdy labradorkowi wiek liczyło się raczej w tygodniach, bądź zaczynało dopiero liczyć w miesiącach.

Objąwszy w swe władztwo Kwaterę Główną Labradorka oraz włączywszy dwójkę człowieków do sfory, szczeniak rozpoczął lustrację włości. Wszystko go ciekawiło, co nie dziwi, gdyż labradory z natury są ciekawskimi psami, a szczeniaki to już w ogóle.

W mieszkaniu mamy sporo roślin doniczkowych. Na podłodze, w zasięgu kłów i pazurów labradorka stała doniczka z kaktusem. Kaktus był naprawdę śliczny – wyglądał jak obsypany puchem. Niestety, puch ten miał to do siebie, że się wszystkiego czepiał i niełatwo było się go pozbyć.

Labradorek przekonał się o tym gdy tylko spróbował powąchać „puchatego” kaktusa. Gniewne prychanie i kichanie odbiło się szerokim echem po mieszkaniu. Niezrażony jednak pierwszym niepowodzeniem postanowił zmienić strategię – ugryzł kaktusa.

Cóż to był za lament! Bez pomocy człowieka zapewne labradorek nie pozbyłby się z pyszczka nieprzyjemnego „puchu”. Niechętnie bo niechętnie, ale w końcu pozwolił sobie oczyścić mordkę. Następnie udał się do kuchni i doznany despekt skwitował solidną popijawą z miseczki.

Do trzech razy sztuka. Labradorek zapałał żądzą zemsty. Sprężystym, zdecydowanym krokiem wyruszył w kierunku doniczki z kaktusem, który stał się powodem doznanego despektu. Zatrzymał się tuż przy doniczce, po czym łapką wymierzył kaktusowi solidnego klapsa. Z wiadomym skutkiem.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

piątek, 3 sierpnia 2012

Kałużowe rozważania


Nad leśniczówką zawisła ciemna chmura. Powisiała, powisiała i w końcu raczyła się oberwać. Lało, jak wół do karety i Salomon na pochyłe drzewo razem :) Labradorek, choć mijała pora spacerku grzecznie czekał. Wiedział, że nie mam nic przeciwko spacerom w deszczu, ale są pewne granice. Ściana wody lejąca się z nieba zdecydowanie te granice przekraczała. No i mieliśmy Bardzo Miłego Gościa, któremu onegdaj Sagor zrobił niezapowiedziany remanent w lodówce.

Gdy wreszcie się wypadało – ruszyliśmy na spacer.

Niedawno, przeglądając zdjęcia „Mokre, błotne...” na profilu FB serwisu labradory.info dotarło do mnie coś, na co pewnie w innych okolicznościach nie zwróciłbym uwagi. Otóż labradorek uwielbia wodę, kocha pływać, brodzić i się taplać. Ale – nie wchodzi do brudnej wody. Kilka razy, gdy byliśmy nad jeziorem i woda była brudna, a przy brzegu leżała mało estetyczna piana Sagor nawet nie próbował wejść do wody, choć nikt by mu tego nie zabronił.

Może ma to związek z lokalizacją Kwatery Głównej Labradorka w Bardzo Dużym Mieście, gdzie kałuże to pochodna wody, w większości będąca kumulacją benzyny, smarów, oleju i co tam jeszcze wyciekło z samochodów, plus tego wszystkiego, co spadło z deszczem? A że taka mieszanka nie służy psim łapom, to pewne. Możliwe też, że ma to źródło w latach szczenięcych labka, który kilka razy wytaplał się w jakimś podejrzanym bajorze. Po tych wyczynach spacer był natychmiast przerywany, zaś labradorek na smyczy w niesławie był prowadzony do domu, gdzie czekała go kąpiel w wannie (co lubi) z użyciem szamponu dla psów (czego już nie lubi). A może jedno i drugie? Zapytam w Noc Wigilijną, jeśli akurat zwyczajowo nie będzie chrapać.

Tak czy owak labradorek z zasady stara się omijać kałuże. Normalnie. Tym razem jednak kałuże były w lesie. Po zdziwionym spojrzeniu, że sam wlazłem w kałużę sięgającą powyżej kostek (bo nie było jej jak ominąć), labradorek z wyraźnym wahaniem ale i zadowoleniem sam wlazł do wody. Brykania było co niemiara, plusku również. Potem pojawił się kijaszek konkretnych rozmiarów, z którym taplanie w kałużach nabrało najwyraźniej nowego smaku. I nowego rozbryzgu.

Po udanym spacerze labradorka czekało tradycyjne wycieranie ręcznikami. Cóż, jak się chce swobodnie przemieszczać po całym domu i układać na tapczanach – trzeba trochę pocierpieć. Inna sprawa, że gdy tylko Sagor zobaczy ręcznik, od razu zaczyna wycierać łeb o moje spodnie, w rezultacie czego wyglądam jakbym..., hm... - a domyślcie się sami :P

I to już koniec kałużowych rozważań na dziś. Ciekawe tylko, kiedy mi wyschną sandały. I spodnie :D

Michał & Sagor

Fot.: Michał, pozował - Sagor

PS. Nie zamieszczamy zdjęć z brykania po kałużach - wyszły jak Zabłocki na nocnikach, wszystkie były do d... :P

niedziela, 29 lipca 2012

Groźny kot – druga krew


W sforze jak to w sforze – jest hierarchia, każdy ma swoje prawa, przywileje i obowiązki. Najwyraźniej ostatnimi czasy w sforze labradorka zaszły zmiany, w wyniku których przejąłem jeden z psich obowiązków. A konkretnie – gonienia kota. Ale po kolei.

Świat nie jest idealny, wszystko ma swoje plusy i minusy, również pobyt w leśniczówce. Jest las, podwórze, jezioro blisko. To potencjalne plusy. Do minusów niewątpliwie zaliczyć trzeba tłumy nad jeziorem, zakaz wprowadzania psów na plażę, chmary komarów oraz Bardzo Groźnego Kota, który onegdaj usiłował mi odgryźćpiszczel.

Kocisko solidnie podrosło. Uwielbia się wylegiwać w ogródku, stanowiącym część labradorskiego podwórza. Gorzej, że nie uznaje psiego władztwa nad tym terenem, a na zaproszenia do zabawy reaguje przyjmowaniem bojowej postawy. Ponieważ nie uśmiecha mi się leczenie psiego pyska poranionego pazurami szalonego kota, a i przynoszone przez sierściucha kleszcze też nie budzą mojego entuzjazmu – pędzę gałgana precz. Najlepiej do wyobraźni przemawiają mu duże grabie do liści – wieje, aż się kurzy. Rzecz jasna kończy się tylko na groźnym wymachiwaniu grabiami, przecież nie uderzę gałgana.

Labradorek najwyraźniej skojarzył fakty – ten kot w ogródku łamie wielowiekową tradycję (pies goni, kot wieje), w dodatku jest agresywny, człowieki go gonią, więc to widać ich zadanie. Od tego czasu przestał zwracać uwagę na kota, gdy wchodzi na psie podwórze. Co ciekawe – zasada nie obowiązuje poza ogrodzonym terenem, gdzie kocisko ucieka przed labradorkiem, jak każe tradycja.

A teraz czas na krwawy finał.

Noc zapadała powoli, ludzie oglądali telewizję, a labradorek swoim zwyczajem wylegiwał się na tapczanie, ignorując wszystko po kolei – burze, deszcze, wichury, telewizor itd. Nagle za otwartym oknem rozpętało się istne pandemonium miauczenia i prychania.

Okazało się, że nie tylko Bardzo Groźny Kot rości sobie prawa do labradorskiego podwórza. Dwa inne kocury (szanujące tradycję uciekania przed psem) miały podobne roszczenia. W wyniku rozbieżności zdań dorwały Bardzo Groźnego Kota i spuściły mu solidne lanie.

Najlepsza jednak w tym wszystkim była reakcja labradorka. Gdy tylko zaczęły się wrzaski, podniósł łeb i nastawił uszu. Posłuchał przez chwilę kociej awantury, po czym mruknął coś lekceważącego o durnych sierściuchach awanturujących się po nocy, i przewrócił na drugi bok wracając do przerwanej drzemki.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

sobota, 28 lipca 2012

Nie tylko tabletki


Ech, natchnął mnie wpis Baltazara w kwestii łykania tabletek. Dopisałem to, co lata temu poradził mi weterynarz – posmarować masełkiem i uważać na palce. Ale ja nie o tym.

Z pewnych względów jestem bardzo wrażliwy na wszelkie przejawy niedyspozycji labradorka. Można nawet powiedzieć, że jestem przewrażliwiony. Cóż, kto się na gorącym sparzy...

Mniejsza z tym. Grunt, że zaprzyjaźniona Pani Weterynarz doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Pani Weterynarz jest sympatyczna i świetnie zajmuje się zwierzakami, nadto ma w domu kilka psów i jeszcze inny przychówek. Zdaje się, że również nas lubi – każdej wizycie towarzyszy śmiech, a i to, że labradorek zachowuje się grzecznie i nie trzeba sięgać do kolekcji kagańców na różne okazje, też pewnie ma znaczenie.

Zdarzyło się pewnego razu, że labradorek dostał koszmarnego zaparcia. Próbował, próbował – i nic. Zadzwoniłem więc do Pani Weterynarz z pytaniem, kiedy można się u niej pojawić. Podała uprzejmie godziny i zadała pytanie co się stało? Powiedziałem. „To dać psu czopek glicerynowy i olej parafinowy”, tu nastąpiło dawkowanie oleju liczone w łyżkach. Jak nie pomoże – przyjść. Zwracam uwagę, że za wizytę z taką samą kuracją musiałbym zapłacić.

Apteka, zakupy wedle listy Pani Weterynarz, plus lateksowe rękawiczki. Z aplikacją czopka nie było większych problemów, choć pies obdarzył mnie wymownym spojrzeniem. Ale jak u licha zaaplikować psu łyżkę stołową oleju parafinowego? Masłem tego przecież nie posmaruję.

Nalałem oleju na łyżkę i podsunąłem labradorkowi pod nos. I tu nastąpił szok – ślaps, szlaps ozorem i łyżka wylizana do czysta!

Najważniejsze jednak, że pomogło :)

Aha, ale zanim ktoś zastosuje opisaną kurację, to jednak radzę zapytać weterynarza. Bo ja weterynarzem nie jestem.

Michał & Sagor

PS. Dziś pod sklepem w małej miejscowości, niedaleko której jest leśniczówka, zobaczyłem dziewczynę z uroczym szczeniaczkiem. Uśmiechnąłem się, odpowiedziała uśmiechem. Zaczęliśmy rozmawiać, zapytałem w jakim psiak jest wieku. Odpowiedziała, że nie wie. Szczeniaczek (na oko kilka tygodni) i dwa inne zostały znalezione nad jeziorem, w okolicach ośrodka wypoczynkowego. Szlag mnie trafia – kiedy ludzie wreszcie zrozumieją, że pies to nie zabawka, ale żywa istota.

Fot.: Michał

środa, 25 lipca 2012

Mowa o labradorach


My tu sobie gadu – gadu o gagatkach, a tymczasem okazuje się, że wzbogacamy język polski. Nowe wyrazy, przekręcenia... Chyba najwyższy czas stworzyć Leksykon zwrotów i wyrażeń labradorskich. No, to z Sagorkiem przystąpiliśmy do dzieła, spisaliśmy część zasłyszanych zwrotów i wyrażeń, część sami zmyśliliśmy. Dodaliśmy definicje, poważne inaczej. Na zapełnienie leksykonu to jednak za mało, a i zapewne część definicji można sformułować inaczej. Zatem – zapraszamy do nadsyłania własnych pomysłów, definicji, zwrotów i wyrażeń. Co z tego będzie? Zobaczymy, w najgorszym razie stworzymy własną labopedię (na wzór wikipedii). Na razie podajemy garść zwrotów i wyrażeń. Miłej zabawy :-)


Adapter – człowiek, który przygarnął adaptusia (zob.).

Adaptuś – labrador na tropie opiekuna.

Akacja – na tym drzewie (zob.) niewygodnie zostawiać i czytać wiadomości; kot (zob.) nie ucieka na akacje.

Autopromocja – nawet najstarszy gruchot zrobi wrażenie, gdy na tylnym siedzeniu jest labrador.

Drzewo – słup ogłoszeniowy okolicznych psów; miejsce wymiany wiadomości.

Epoka Mao – odchudzanie labradora (zob.).

Kangur – spacerowa pozycja przyjmowana przez psa; w jej efekcie labrador jest pół kilo lżejszy i dwa lata młodszy.

Kot – lingwistyczny ignorant; ulubionym zajęciem kotów jest wspinaczka na czas na drzewo (zob.).

Komenda – inaczej polecenie; i czego się drzesz, człowieku, nie jestem głuchy, tylko inaczej oceniam sytuację i mam własne zdanie.

Krowa – mleko, masełko (zob.) i mięsko w stanie pierwotnym.

Laba – główne zajęcie labradorów pomiędzy jedzeniem, łasowaniem (zob.) i zabawami; miejscem laby labów jest najczęściej tapczan na którym człowieki chcą usiąść lub się położyć.

Laboratorium – potocznie: kuchnia; miejsce oratorskich popisów laba, mających na celu łasowanie (zob.).

Labrador – półwysep, wschodnia część Kanady nazwana na cześć psa.

Labrador retriever – pies rasy biesiadnej; ulubione zajęcia: łasowanie (zob.), laba (zob.), rzadziej wymuszenia rozbójnicze (zob); głównymi terenami łowieckimi labradorów są laboratoria (zob.); główny obiekt łowiecki – lodówka (zob.).

Lodówka – znajduje się w laboratorium (zob.); wyzwala instynkty łowieckie i stróżujące; źródło dóbr wszelakich podlegających łasowaniu (zob.).

Łasowanie – forma polowania z wykorzystaniem technik psychologii (zob.) żebraczej, rzadziej wymuszeń rozbójniczych (zob.); najczęstszym miejscem łasowania jest laboratorium (zob.).

Małpa – labradorski stan euforii; przejawia się szaleńczym bieganiem; potocznie – pies dostał małpy.

Masełko – najlepsze lekarstwo na wszystkie dolegliwości; niekiedy wzbogacane tabletkami.

Patyk – człowieki tego nie zrozumieją.

Pedagogika – zamiennie: układanie, tresura, wychowanie; zespół nie wiadomo czemu poniesionych porażek, choć niby człowiek wszystko wie.

Psychiatria – próba logicznego wyjaśnienia zachowań człowieka.

Psychologia – próba logicznego wyjaśnienia zachowań psa.

Saneczkarstwo – kangur (zob.) na zboczu.

Spuszczanie wody – następuje po uskutecznieniu kangura (zob.); prawa przednia, lewa tylna – lewa przednia, prawa tylna i błoto aż tryska;

Wymuszenie rozbójnicze – bezwzględna forma łasowania (zob.); oddam ci kapcia za kawałek sera.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

czwartek, 19 lipca 2012

Głupi kawał


Znacie Państwo określenie „efekt psa Pawłowa”? Prowadząc doświadczenia na psach Pawłow odkrył, że pewne zachowania można zaprogramować. Mechanizm prosty jak konstrukcja cepa: bodziec – wyuczona reakcja. W ten sposób działają komendy wydawane naszym pupilom – komenda „siad” (bodziec), psi zad na podłodze (wyuczona reakcja).

To rzecz jasna duże uproszczenie, ale przecież nie o to chodzi, by zamęczać czytających rozważaniem dysertacji (nomen omen) psychologicznych. Dość, że w ramach poszerzania swoich kwalifikacji zapoznałem się między innymi z teoriami Pawłowa. Gorzej, że po powrocie do domu postanowiłem doświadczalnie sprawdzić je na swoim labradorku.

Ze względów praktycznych psie miski znajdują się na sprytnym stojaku. Cztery rury, kawał wygiętego drutu i pokrętło – całe ustrojstwo. Dzięki niemu jednak podczas posiłków pies nie gania za michą po całej kuchni, a pijąc nie zalewa całej podłogi.

Otóż miski zawsze były ustawione w ten sposób, że po lewej było jedzonko, a po prawej – woda.

Tego dnia piesek spał sobie słodko w pokoju, drzwi do kuchni były zamknięte. Odgłos napełniania miseczki jedzonkiem rzecz jasna wyrwał labradorka ze słodkiego snu i już po chwili szczeniak – weteran siedział pod drzwiami zaglądając przez szybę. I wtedy naszedł mnie właśnie pomysł sprawdzenia teorii Pawłowa. Po prostu przestawiłem miski – po lewej znalazła się woda, a jedzonko po prawej.

Po otwarciu drzwi wywijający psem ogon pędem ruszył w kierunku misek. Siłą przyzwyczajenia wsadził pysk do miski po lewej stronie, spodziewając się, że będzie w niej smakowite jedzonko. Jakież było jego zdziwienie, gdy wsadził pysk do wody! Zanim zajął się właściwą miską obdarzył mnie wszelako wymownym spojrzeniem „Głupi kawał!”

Michał & Sagor
Fot.: Michał