Rzeka leniwie płynęła meandrami wśród pól i lasów. Nad
brzegami jej czystych wód z czasem zaczęły wyrastać wioski, a
także osiedla domków letniskowych. W tym miejscu dodatkowym atutem
był szeroki i płytki bród, gdzie dziatwa mogła się bezpiecznie
pluskać, a labradorek i inne psiaki taplać częściej brodząc, niż
pływając.
We wspomnianym osiedlu domków letniskowych dwie działki należą do
dwu moich cioć – Marii i Hani. Gdy okazało się, że wbrew obawom
Sagor nie jest czworonożnym huraganem, ciocia Maria chętnie
udostępniała nam klucze do „domku dla gości”, zresztą
niewiele różniącego się od jej „rezydencji”.
Po drugiej stronie drogi znajdowała się rezydencja (tym razem bez
ironii) cioci Hani, która jest nieco pretensjonalna, co mnie akurat
pobudza do żartów. Oprócz tego – ciocia Hania ma czułe serce
dla psów. Pewnego razu podczas pobytu w górach za „flaszkę”
odkupiła pięknego, białego psa łańcuchowego. Ponieważ ciocia
Hania, podobnie jak ja, ma skłonności do rozpieszczania psów, więc
założenie, że dorosłego, podwórzowego burka uda się przerobić
na salonowego przytulaska w tym wypadku było, delikatnie rzecz
ujmując, karkołomne. I tak też się stało – większy od Sagora
Bruno bardzo pokochał swoich nowych człowieków. Wpadających w
odwiedziny gości traktował jak intruzów, a nieprzyzwyczajony do
spacerów na smyczy zmieniał się w sapiący parowóz holujący
uczepionego smyczy człowieka.
Tak dalej być nie będzie!, postanowiła w końcu ciocia. W
miejscowości Ł., położonej niedaleko owego osiedla, znalazła
człowieka, który w przeszłości miał szkolić psy policyjne.
Bruno został wysłany na resocjalizację, ja zaś śmiałem się, że
potem ciocia również będzie musiała przejść odpowiednie
szkolenie.
Pewnego popołudnia zajmowaliśmy się tym, czym na ogół zajmują
ludzie na działce – pielęgnowaniem roślin, opalaniem, grą w
piłkę z labradorkiem (to ja) tudzież plotkowaniem. Ogólnie –
sielanka. Aż tu woła nas ciocia Hania i oznajmia, co następuje:
- Jedziemy do Ł. po psa i zapraszamy na ognisko!
Moja uwaga, że my psów nie jadamy u cioci Hani wywołała
krótkotrwałą konsternację, zaś u pozostałych obecnych wybuch
śmiechu.
Przygotowania do ogniska toczyły się pełną parą. Labradorek,
ciekaw każdego zamieszania, był wszędzie i nadzorował wszystko,
ze szczególnym uwzględnieniem zbierania patyków. Ognisko odbyć
się miało na pustej działce. Ponieważ jednak Bruno mimo odbycia
stosownego przeszkolenia nadal zdradzał silną nieufność wobec
otoczenia, ze szczególnym uwzględnieniem Sagora, ognisko miał
obserwować zza płotu.
W pewnym momencie ciocia Hania przyniosła integralną część
udanego ogniska – koszyk z wiktuałami. Zamiast jednak postawić
koszyk na specjalnie w tym celu przyniesionym składanym stoliku –
postawiła go na ziemi. Nadzorujący wszystko labradorek rzecz jasna
koszykowi nie przepuścił. Spokojnie podszedł, wsadził nos do
środka, wyjął sobie dwie kiełbaski (a mógł wszystkie) i nie
spiesząc się ruszył w swoją stronę w celu dokonania spokojnej
weryfikacji walorów smakowych i odżywczych mięska.
Michał & Sagor
Fot.: Michał
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz