niedziela, 16 grudnia 2012

Zimowa historia

Uff..., za oknem zima. Śnieg, mróz, odwilż, lód... U labradorka zbiegło się to z tropieniem „pachnącej” suczki, a wtedy – nie ma zmiłuj :P A że w Bardzo Dużym Mieście, gdzie mieści się Kwatera Główna Labradorka obowiązuje zasada z filmu „Brunet wieczorową porą”, w myśl której nie ma sensu odśnieżać (chodników zwłaszcza), bo na wiosnę i tak się stopi i spłynie kanalizacją, więc mam przypływ adrenaliny gwarantowany :)

Mniejsza z tym. Za każdym razem, gdy śnieg okrywa ziemię zaskakując służby miejskie, powraca wspomnienie sprzed lat.

Śnieg padał i padał, i napadało go całkiem sporo. Przechodnie pogodnie brnęli przez zaspy; dziatwa, w zależności od wieku i spożycia, zjeżdżała na sankach lub zadkach, a w zależności od temperamentu toczyła bitwy na śnieżki, wedle fantazji obrzucając siebie nawzajem lub przejeżdżające samochody (których kierowcy wprawiali się w poślizgach niekoniecznie kontrolowanych), względnie zalepiała śniegiem domofony. Niektórzy lepili bałwany na obraz i podobieństwo swoje, nie zawsze marchewki używając w charakterze imitacji nosa :D Chwalipięty :P

Wieczorową porą przed Kwaterą Główną Labradorka zaczęło powstawać Dzieło. Przy pomocy wiaderka, łopatki i rąk własnych pewien Pan wraz ze swą latoroślą rozpoczął pracę nad śnieżną rzeźbą. Do dziś zresztą wśród sąsiadów toczy się dyskusja, czy w następstwie owej pracy powstał zimowy pomnik psa, czy kota? Sądząc po reakcji labradorka ewidentnie był to pies. A było tak:

Wyszliśmy z labradorkiem na wieczorny spacer. A tu przed sąsiednią klatką – niespodzianka. Białe, uszaste, ogoniaste „coś” przywarowało. Labradorek – pełna konsternacja. Najpierw popiskiwania, potem poszczekiwania – bez efektu. W końcu, na sztywnych łapkach, podszedł do niereagującego na jego anonse „cosia” w celu powąchania tam, gdzie trzeba. Ostrożnie zaczął obwąchiwać, i gdy w rezultacie doszedł do wniosku, że potencjalny kompan zabaw jest skończonym bałwanem, ceremoniał się skończył, a Sagor nonszalancko zadarł zadnią łapkę.

Michał & Sagor

Fot.: Michał

4 komentarze:

  1. :D :D No cóż innego mógł zrobić po takiej ignorancji ze strony "cosia"?
    U nas pamiętam pierwszy bałwan (taki klasyczny z marchewką na swoim miejscu i badylem "w ręce") wzbudził u Puzaka popłoch. Obszczekał go z każdej strony, a widząc, że ten nie reaguje, zabrał mu kija :P Wtedy jeszcze go nie obsikał... Zaczął to robić trochę później :)
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przecież trzeba się było nacieszyć zdobycznym kijaszkiem :D A bałwan nie zając, nie ucieknie :D

      Mi się przypomina jak Sagor pierwszy raz w życiu zobaczył stracha na wróble, ależ to było niebezpieczeństwo, ależ wyprawa badawcza :D

      Pozdrawiamy

      Usuń
  2. Baltazar pierwszego spotkanego bałwana ;) też się wystraszył a później próbował go zjeść i zaczął oczywiście od marchewy :)

    OdpowiedzUsuń