Uff..., za oknem zima. Śnieg, mróz, odwilż, lód... U labradorka
zbiegło się to z tropieniem „pachnącej” suczki, a wtedy –
nie ma zmiłuj :P A że w Bardzo Dużym Mieście, gdzie mieści się
Kwatera Główna Labradorka obowiązuje zasada z filmu „Brunet
wieczorową porą”, w myśl
której nie ma sensu odśnieżać (chodników zwłaszcza), bo na
wiosnę i tak się stopi i spłynie kanalizacją, więc mam przypływ
adrenaliny gwarantowany :)
Mniejsza z tym. Za każdym razem,
gdy śnieg okrywa ziemię zaskakując służby miejskie, powraca
wspomnienie sprzed lat.
Śnieg padał i padał, i napadało
go całkiem sporo. Przechodnie pogodnie brnęli przez zaspy; dziatwa,
w zależności od wieku i spożycia, zjeżdżała na sankach lub
zadkach, a w zależności od temperamentu toczyła bitwy na śnieżki,
wedle fantazji obrzucając siebie nawzajem lub przejeżdżające
samochody (których kierowcy wprawiali się w poślizgach
niekoniecznie kontrolowanych), względnie zalepiała śniegiem
domofony. Niektórzy lepili bałwany na obraz i podobieństwo swoje,
nie zawsze marchewki używając w charakterze imitacji nosa :D
Chwalipięty :P
Wieczorową porą przed Kwaterą
Główną Labradorka zaczęło powstawać Dzieło. Przy pomocy
wiaderka, łopatki i rąk własnych pewien Pan wraz ze swą latoroślą
rozpoczął pracę nad śnieżną rzeźbą. Do dziś zresztą wśród
sąsiadów toczy się dyskusja, czy w następstwie owej pracy powstał
zimowy pomnik psa, czy kota? Sądząc po reakcji labradorka
ewidentnie był to pies. A było tak:
Wyszliśmy z labradorkiem na
wieczorny spacer. A tu przed sąsiednią klatką – niespodzianka.
Białe, uszaste, ogoniaste „coś” przywarowało. Labradorek –
pełna konsternacja. Najpierw popiskiwania, potem poszczekiwania –
bez efektu. W końcu, na sztywnych łapkach, podszedł do
niereagującego na jego anonse „cosia” w celu powąchania tam,
gdzie trzeba. Ostrożnie zaczął obwąchiwać, i gdy w rezultacie
doszedł do wniosku, że potencjalny kompan zabaw jest skończonym
bałwanem, ceremoniał się skończył, a Sagor nonszalancko zadarł
zadnią łapkę.
Michał
& Sagor
Fot.: Michał
:D :D No cóż innego mógł zrobić po takiej ignorancji ze strony "cosia"?
OdpowiedzUsuńU nas pamiętam pierwszy bałwan (taki klasyczny z marchewką na swoim miejscu i badylem "w ręce") wzbudził u Puzaka popłoch. Obszczekał go z każdej strony, a widząc, że ten nie reaguje, zabrał mu kija :P Wtedy jeszcze go nie obsikał... Zaczął to robić trochę później :)
Pozdrawiamy
No przecież trzeba się było nacieszyć zdobycznym kijaszkiem :D A bałwan nie zając, nie ucieknie :D
UsuńMi się przypomina jak Sagor pierwszy raz w życiu zobaczył stracha na wróble, ależ to było niebezpieczeństwo, ależ wyprawa badawcza :D
Pozdrawiamy
Baltazar pierwszego spotkanego bałwana ;) też się wystraszył a później próbował go zjeść i zaczął oczywiście od marchewy :)
OdpowiedzUsuńTaaa, marchewesia, marchewesia, mniaaaaam :D
Usuń