niedziela, 9 września 2012

Jesienne wspomnienie

Jesień. Moja ulubiona pora roku, zwłaszcza od czasu, gdy początek września przestał dla mnie oznaczać początek roku szkolnego.

Niestety, nie zawsze jesienną aurę da się określić mianem „polskiej złotej jesieni”. Szczególnie w listopadzie.

Dla mnie deszcz, wiatr i plucha oznaczają niechybnie jakieś paragrypowe męczące choróbsko. W takich sytuacjach najchętniej przesypiam całe dnie i noce. Nie inaczej było i tym razem z tą różnicą, że jako osoba najzdrowsza w rodzinie musiałem wyjść z psem na spacer.

Cóż, wyglądałem tak jak się czułem. A może nawet gorzej – wiedząc, że spacer bez wskoczenia na człowieka jest nieważny, ubrałem się specjalnie w taki sposób, żeby nie było większych strat materialnych, zwłaszcza w segmencie materiału portek. Dodatkowo nie chciało mi się ogolić, więc spod czapki wyzierała fizjonomia wcale nie mniej zarośnięta niż pyszczek labradorka. No i jeszcze nieodzowna chrypa, mogąca iść w zawody z głosem ś.p. Jana Himilsbacha tudzież Włodzimierza Wysockiego.

Słowem – aparycja w typie „naści złocisza, biedny człeku”.

Noga za nogą wlokłem się przez jesienną szarugę targany na równi porywami wiatru i smyczy wesoło brykającego labradorka. Gdy wtem z zaparkowanego samochodu wysiadły dwie dziewczyny naprawdę wielkiej urody. Na widok wesoło brykającego labradorka zaczęły się zachwyty: „Jaki śliczny! Jaki milusi! Jaki słodki!”.

Człowiek już tak ma, że czasem coś palnie szybciej, niż pomyśli. Nie inaczej było i tym razem.

Podczas gdy labradorek radośnie merdał ogonkiem, ja w odpowiedzi na dziewczęce zachwyty wychrypiałem: „No, a jakiego mam fajnego psa!”.

Michał & Sagor
Fot.: Michał

1 komentarz: