Choć słoneczko przygrzewało i świeciło, ten dzień miał zapisać
się w pamięci labradorka wyjątkowo ponuro. A przynajmniej jego
znaczna część...
Wizyty ludzi w rodzinnym domu labradorka zawsze były przyjemne.
Wszyscy się uśmiechali, głaskali i chętnie się bawili z
labradorkiem i jego rodzeństwem. Jednak tego dnia Mama była jakaś
niespokojna, a i szczeniakom udzielił się ten nastrój. Mimo to
ludzie, którzy przyszli, byli przyjaźni, uśmiechali się, głaskali
i bawili się ze szczeniaczkami. Miłe złego początki...
Labradorek, mimo głośnych protestów, został oddzielony od sfory i
Mamy. Zapakowany do specjalnej torby z kawałkiem rodzinnego kocyka
przekroczył próg rodzinnego domostwa i wyruszył w wielką podróż,
zwaną samodzielnym życiem.
Ulica oszałamiała hałasem i mnóstwem nieznanych zapachów. W
dodatku torba kiwała się na ramieniu niosącego ją człowieka, co
również nie było przyjemne. Potem było jeszcze gorzej –
blaszana puszka zwana autobusem niemiłosiernie klekotała i trzęsła.
Otwarta torba pozwalała wystawić pyszczek oraz przednie łapki i
rozpatrzeć się w położeniu. Nie wyglądało ono ciekawie – za
oknem migały kształty, zapachy zmieniały się jak w kalejdoskopie
a jakiś człowiek klął pogodnie, bo razem z córką zapatrzył się
na lamentującego szczeniaczka i przejechał przystanek.
Wreszcie podróż dobiegła końca. Nowy dom, nowe zapachy...
Nieznane, nie licząc kawałka kocyka pachnącego rodziną.
Labradorek bał się wyjść z torby, ale po pewnym czasie się
przemógł. Bardzo pomógł w tym dobrze znany odgłos napełniania
miseczki karmą, a akurat wypadała pora małego conieco... Po
posiłku ciekawość wrodzona wszystkim szczeniaczkom wzięła górę
nad lękiem. Sytuacja, choć niewątpliwie przygnębiająca, miała,
jak się okazało, swoje plusy. Bo wprawdzie nie było możliwości
przyłączenia się do miseczki rodzeństwa, ale też nie trzeba było
pilnować swojej przed wtórnym podziałem żarełka. Poza tym
labradorek mógł swobodnie ganiać po całym mieszkaniu, a nie jak w
rodzinnym domu – tylko po jego części. Wreszcie – pojawiły się
zabawki, stając się wyłącznym dominium labradorka, który przez
cały czas pozostawał w centrum uwagi. I nawet zrobiona na dywan
kupa nie oziębiła międzygatunkowych relacji...
Zapadał zmierzch po dniu pełnym wrażeń. Ludzie szykowali się do
snu. Wyglądało na to, że labradorek będzie musiał spać sam.
Zgasły światła. Tego szczeniaczkowi było już za wiele – to już
nie były skargi i protesty, to był po prostu (a może aż?)
płacz... Gdy wreszcie człowiek wszedł do pomieszczenia, w którym
miał spać szczeniaczek, labradorek owinął się wokół stopy i
żadna siła nie była w stanie go oderwać. W końcu człowiek
zabrał ze sobą szczeniaczka i ułożył obok siebie w pościeli.
Trzeba uczciwie przyznać, że piesek zachował się przyzwoicie –
gdy go przyparła potrzeba – obudził człowieka.
Od tamtych wydarzeń minęło już blisko sześć lat. Do dziś
labradorek śpi tam, gdzie chce, okazyjnie zaszczycając pościel
opiekunów swoją obecnością. Nigdy też nie napaskudził w łóżku,
a od czasu, gdy zaczął swoje potrzeby załatwiać poza domem –
również w domu.
I tak człapiemy sobie razem przez życie – cztery łapy i dwie
nogi. Różnie bywa – czasem śmiesznie, czasem strasznie, czasem
smutno... Ale zawsze ręka w łapę i jakoś to jest.
Michał
& Sagor
Fot.: Michał
Ale słodziak :) dodałam Was do obserwowanych blogów :)
OdpowiedzUsuń